Na wstępie muszę zaznaczyć jedną rzecz. O ile wcześniej testowałam fitbandy typu Fitbit, o tyle z takim zaawansowanym smartwatchem do czynienia miałam po raz pierwszy. Czy ostatni? Na pewno nie. Jest to dla mnie nowy, bardzo ciekawy obszar, który z pewnością chcę obserwować, a obserwacje opisywać na blogu. Tyle gwoli wyjaśnienia.
First touch
Samsunga Gear S oglądałam już wcześniej w Internecie, dlatego mniej więcej widziałam jak wygląda ten smartwatch. Piszę mniej więcej, ponieważ co innego zdjęcia a co innego realny kontakt z gadżetem. Zegarek zaskoczył mnie wielkością. Samsung Gear S uważam za mocno masywny i pomimo opcji dobrania paska bardziej pasuje do męskiego niż żeńskiego nadgarstka. W okresie testów spotykały mnie więc komentarze w stylu: o Kasia, masz Gear eSa? Nie za duży dla Ciebie? Wygodnie Ci się go nosi na ręku? A wiecie, ja mała nie jestem, więc coś jest na rzeczy. Oczywiście, taka wielkość ma też swoje plusy. Wyświetlacz smartwatcha pozwala na spokojne przeczytanie treści SMS-a czy maila. I to jest plus.
Pierwsze wrażenia po odpaleniu zegarka
Bardzo pozytywne. Chociaż muszę się Wam przyznać, że byłam niemile zaskoczona tym, że smartwatcha mogę jedynie sparować ze smartfona Samsunga (domyślam się, że taka jest polityka firmy). Dla Apple’owca może to być problem (nie wdawajmy się tutaj w dyskusję, że fanboye Apple i tak nie kupią Gear S, bo nie o to tutaj chodzi). Dla mnie problemu aż tak dużego nie było, ponieważ do testów otrzymałam także smartfona Samsung Alpha, ale gdybym go nie miała… Anyway. Smartwatch nie chodzi sam. Tzn. pomimo tego, że ma wejście na swoją własną kartę SIM, aby w ogóle móc z niego korzystać trzeba na smartfonie zainstalować aplikację Gear S. Dopiero po tym smartwatch „działa“. Sprytne? Celowe? Nie wiem, na pewno upierdliwe. Idźmy dalej. Po odpaleniu zegarka trzeba nauczyć się go obsługiwać i zajmuje to co najwyżej 3 minuty. Jak to bywa z Samsungiem i smartfonami innych producentów, użytkownik intuicyjnie szuka buttona powróć, którego na Gear S nie ma. Trochę inaczej wygląda obsługa komend w zegarku (scrollowanie palcem góra dół w celu powrotu, czy też lewo prawo w celu zmiany screena). Da się radę przyzwyczaić.
Aplikacje
Są! Oprócz Endomondo, które opiszę za moment, na Samsunga Gear S można ściągnąć kilka prostych aplikacji, typu pogoda czy kalkulator. Co więcej, na dzień dobry mamy kilka całkiem ciekawych, już zainstalowanych aplikacji typu Health, która ma opcje monitorowania naszych fizycznych aktywności oraz snu. Sen – jak dla mnie towar bardzo deficytowy, ale… rano można przeanalizować ile razy w ciągu nocy się budziliśmy, kiedy zasnęliśmy i ile spaliśmy ciągiem. Potem można sobie popatrzeć jak nasze sny wyglądały w ciągu całego miesiąca czy innego okresu czasu. Może nie jest to „wow” bo są już podobne aplikacje i nie trzeba mieć do tego smartwatcha, ale jest to opcja całkiem przydatna. Zegarek ma też wbudowanego GPS, pulsometr, oraz oczywiście wi-fi i BT. Standard. Jest też możliwość skorzystania z aplikacji HERE.
Ja dodatkowo ściągnęłam jeszcze appkę Agory – gazeta.pl. I o ile sprawdzenie pogody na zegarku wydaje się dobrym pomysłem (sprawdzam jaka jest temperatura i to mi całkowicie wystarczy) to o tyle czytanie newsów, a w zasadzie tylko ich fragmentów, bo całość się oczywiście nie wyświetla, jest krótko mówiąc bez sensu. Zwyczajnie szkoda na to czasu (po co czytać tylko krótki head, z którego i tak niczego się nie dowiemy). Endomondo to już inna sprawa, chociaż uprzedzam – nie ma opcji biegania bez telefonu, niestety. Aplikacja pokazuje w zasadzie to co appka w telefonie, tylko w uproszczony sposób, dając tak naprawdę esencję informacji (dystans, czas etc.). Kiedy biegamy z jakimś celem zegarek powiadomi nas o jest osiągnięciu (dźwięk i wibracje). Kiedy chcemy zakończyć trening możemy zrobić to na zegarku, nie ma konieczności wyjmowania telefonu. I tu płynnie przechodzimy do kolejnej, istotnej (a nawet najistotniejszej!) funkcji Gear S jaką są powiadomienia.
Halo! Wiem, że słyszysz, że dzwonię, w końcu masz Gear eSa!
No właśnie. Dzięki synchronizacji z telefonem mamy opcję otrzymywania powiadomień bezpośrednio na wyświetlaczu zegarka. Fajnie i niefajnie. Fajnie, ponieważ nie muszę grzebać w torebce, aby wiedzieć kto do mnie dzwoni. Telefon mogę odebrać zawsze i rozmawiać za pośrednictwem zegarka. Mój 3,5 letni syn dzwonił tak do babci (jakie było jej zdziwienie kiedy powiedział jej: babciu, ja dzwonię z zegajka!). To jest też świetna opcja, kiedy jedziemy samochodem (o ile nasz samochód nie ma dla nas innej propozycji). Minusy? No tego chyba nie muszę pisać – jestem zawsze online. Odbieram maile, SMS-y i telefony na ręku! Halo! Argumenty typu: nie słyszałam, że dzwonisz :P już nie przejdą. Co więcej – treść naszej informacji wyświetla się bezpośrednio na ekranie. Jeśli jadę tramwajem kto jest to średnio fajne – w końcu nie chcę, żeby ktoś inny czytał moje wiadomości, a kiedy zegarek mam na zewnątrz jest taka możliwość. O pisaniu na zegarku nie ma co nawet wspominać. Szybkie informacje typu: „zaraz będę” jeszcze przejdą. Ale chwała temu, kto na Gear eSie napisze długiego SMS-a.
A jak z baterią?
Nie jest najgorzej. Przy całodziennym korzystaniu ładowałam średnio raz na 1,5 dnia, no coś w tym stylu. Wiadomo, że przy intensywnym korzystaniu bateria będzie trzymała krócej. Producent dostarcza przenośną, nazwijmy to, stację ładującą, więc niby można nosić i ładować zegarek jednocześnie, ale jest to tak niewygodna opcja, że chyba musiałabym być mocno zdeterminowała aby z niej korzystać.
To jak ten Gear S, fajny czy niefajny?
Powiem tak, do tej pory żyłam bez smartwatcha i miałam się całkiem dobrze. Czy zatem posiadanie Gear S coś zmieniło? Doszedł kolejny gadżet, kolejna rzecz, o której ładowaniu trzeba pamiętać. Z drugiej strony jest to wciąż zegarek, tylko ma pełno wodotrysków. I ten telefon schowany w torebce… Nawet będąc w domu nie muszę co chwila podchodzić do smartfona, bo wszystko mam na zegarku i wiem od razu czy ten mail, który otrzymałam jest takim, na który muszę odpowiadać od razu czy jednak mogę na niego odpowiedzieć nieco później. Czyli jestem trochę na tak i trochę na nie. Na pewno, jeśli macie taką możliwość, zegarek warto przetestować. Gdybym taki zegarek otrzymała w prezencie to czy bym go nosiła? Nosiłabym. Ale bez spiny. Jeśli zapomniałabym go naładować, albo zostawiła go w domu to na pewno bym po niego nie wracała. Co innego wracanie po smartfona…