Do tego wpisu zbieram się już od dłuższego czasu. A im więcej osób pytało się mnie jak ja do tego wszystkiego doszłam, czy nie bałam się rzucić ciepłej posadki w korpo i przejść na własną działalność tym większe miałam wyrzuty sumienia, że siedzę cicho jak mysz pod miotłą i nie dziele się swoją historią. A ta jest niezwykle kolorowa, z kilkoma zwrotnymi punktami, dla mnie jedyna w swoim rodzaju, moja. Napisałam, że w biznesie jak w życiu – nic nie dzieje się bez przyczyny, bo głęboko wierzę, że tak właśnie jest. Nie bez powodu los stawia nas w danej chwili w danym miejscu, nie bez powodu na swojej życiowej ścieżce spotykamy takich a nie innych ludzi. Wszystkie zjawiska, które zachodzą wokół nas mają jakąś wartość, są po coś. Tylko trzeba nauczyć się je interpretować. Wierzyć, że nawet, jeśli coś dzieje się nie po naszej myśli, to za chwilę może nastąpić odwrót o 180 stopni i coś, bo wydawało nam się życiową tragedią, może zamienić się w życiowy sukces.
Kiedy zaszłam w ciąże w grudniu 2013 roku byłam bardzo zła. Miałam względnie poukładane życie zawodowe. W Playu nawet nie stuknął mi rok (w lutym 2013 roku po kilku latach rozstałam się z Orangem). Miałam najgorszą w możliwych umów – bo tymczasową, w dodatku przez agencję pośredniczącą pracę. Oczywiście, podpisując taką umowę o pracę zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to tzw. śmieciówka. HR-y nic przede mną nie ukrywały – kawa na ławę miałam powiedziane, że jeśli zajdę w ciążę to umowa w żaden sposób nie będzie mnie chroniła. Jako, że nie zamierzałam powiększać rodziny, brać kredytu, a moje zdrowie było w dobrej kondycji, brałam co mi dali. Serio. Kompletnie mi nie zależało na formie zatrudnienia. Czy to był błąd? Teraz, z perspektywy czasu uważam, że nie. Ale w momencie, gdy wiedziałam, że nie otrzymam zasiłku macierzyńskiego nie było mi do śmiechu.
Finalnie z Play rozstałam się w marcu 2014 roku, będąc w jakimś czwartym miesiącu ciąży. Byłam rozczarowana, ale postanowiłam spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy. W końcu miałam upragniony czas na finalizację projektów, które dotąd leżały odłogiem. W końcu mogłam wybrać się na konferencję czy szkolenie i nikogo nie pytać o pozwolenie. W końcu mogłam zająć się swoimi sprawami :) I tak w pierwszej kolejności zajęłam się… odpisywaniem na maile. W drugiej – moim blogiem. W trzeciej – Warsaw Speaks Mobile. Byłam Panią swojego losu, mogłam w całości poświęcić się temu, co do tej pory sprawiało mi największą frajdę i w czym po prostu byłam dobra. Na efekty długo nie przyszło czekać i w czerwcu otrzymałam swoje pierwsze, większe zlecenie. A potem już poszło. Wieść o tym, że robię PR błyskawicznie rozeszła się wśród znajomych. I to w zasadzie wystarczyło. O swojej działalności nie mówiłam głośno. Kto chciał wiedzieć, ten wiedział. Przyczyna? We wrześniu miało się przecież pojawić się moje drugie dziecko! Projekt, wymagający maximum czasu. I jasne, osoby, z którymi pracowałam do tej pory, miały obawy o to, jak dam radę z biznesem i macierzyństwem jednocześnie. Lekko mi nie dowierzały, kiedy mówiłam, że dam radę (co nie Grzesiek? :P). Na 2 dni przed porodem, z gigantycznym brzuchem (patrz foto), byłam na ostatnim statusie u klienta. Kiedy szłam na cesarkę do szpitala, mój mąż ukradkiem wyjął mi laptopa z walizki, żeby czasem nie przyszło mi do głowy pracować tuż przed operacją. 3 września na świecie pojawił się Teoś, a ja, jakoś 9 czy 10 wróciłam do pracy. Kiedy mały drzemał w ciągu dnia – ja siedziałam na kompie i odpisywałam na maile. Kiedy szedł spać wieczorem – siedziałam na kompie i odpisywałam na maile. Nie było łatwo. Ale na myśl o tym, ze miałabym się wycofać, dostawałam gęsiej skórki. Wiedziałam, że tylko swoją ciężką pracą jestem w stanie coś osiągnąć. Pomysły przecież same się nie zrealizują. A kto ma je wdrażać w życie, jeśli nie ja? Tak, jestem typowym skorpionem. Zawziętym, upartym, ale i ambitnym. Jeśli mam cel, to będę do niego tak długo dążyła, aż go osiągnę. Moja działalność nadal się więc kręciła, co więcej – działałam w najlepsze. Czas mijał, mały rósł, a ja wierzyłam, że to zmęczenie jest przejściowe i że lada chwila będzie dużo lepiej :)
I tak też się stało! Powoli zaczęłam oswajać się z myślą, że tworzę coś więcej, że tworzę agencję, w której już nie sama, a z zespołem, przyjdzie mi realizować świetne projekty. Owszem, droga do tego stanu była wyboista. Ale nie o tym chcę tu napisać. Chcę powiedzieć, że z perspektywy czasu to, że rozstałam się z Playem było najlepszym zrządzeniem losu ever. Chociaż w pierwszej chwili tak to nie wyglądało.
Grunt to uwierzyć w siebie i w swoje możliwości. Polegać na swojej wiedzy i doświadczeniu. Dać sobie szansę, nawet wtedy, kiedy inni będą pukać się w czoło. Ja szansę sobie dałam już dawno.
Fot: Sebastian Olszański.
Skąd wziąć pomysł na biznes?
Szczerze mówiąc? Nie wiem. Ale powiem Ci jak to u mnie wyglądało. Moją pierwszą korporacją było Accenture w Dublinie. Przeszłam przez 3 etapy rekrutacji, testy, dostać się było ciężko, ale się udało. Pracowałam tam przez 2 lata, po czym przeniosłam się do Helsinek (kiedyś o tym napiszę na blogu). Czy wtedy myślałam o własnej firmie? O tym, żeby być szefem? I zapieprzać 24 godziny na dobę? ;) Nie.. kompletnie nie miałam zacięcia biznesowego. To było w 2004 roku. Pod koniec 2007, już w Polsce, trafiłam do Motoroli. Potem w 2008 do Orange, do marketingu. To była świetna praca, z genialnym zespołem. Czy wtedy myślałam już o własnej firmie? W życiu! Było mi dobrze z projektami, które wdrażałam pod pomarańczową banderą. I chociaż wyrastam z rodziny przedsiębiorców (rodzice wiele lat temu rzucili etatem, żeby otworzyć firmę) nie czułam pociągu do własnego biznesu. Było mi wygodnie. Trafiłam do szufladki z napisem: praca na etacie. Nie wychylałam się. Może, gdzieś tam od czasu do czasu pojawiła się myśl, żeby spróbować czegoś innego, ale… brakowało mi bodźca. I właśnie pomysłu. Bo pożegnać pracę na etacie to jedno. Ale obudzić się następnego dnia i mieć co robić, być za siebie odpowiedzialnym i móc się utrzymać to inna kwestia. To, że zawsze miałam 5 z marketingu, a i w Orange na mnie nie narzekali ;) jeszcze nie uprawniało mnie do rzucania w kogokolwiek papierami ;). W pewnym momencie, pod wpływem całkiem ciekawego eventu, postanowiłam zacząć pisać bloga o tym, co mnie interesuje i w czym czuje się dobra. I tak powstała dworzynska.com. Nie zastanawiałam się długo. Nie analizowałam rynku, nie wiedziałam nic o polskiej blogosferze. Nie czytałam wcześniej blogów, nie znałam ani Natalii Hatalskiej, ani Pawła Tkaczyka ;). Po prostu miałam pomysł i chęć. Szybko wybrałam szablon i zaczęłam pisać. Blog wymagał ode mnie poświęceń. Wytrwałości i czasu. Pisania do późnych godzin nocnych. Wtedy, podczas pierwszego roku blogowania wydawało mi się, że jest ciężko, pogodzić bloga, pracę na etacie, dom i dziecko. Teraz, z perspektywy czasu uważam, że to był pikuś. Pogodzenie własnej firmy, bloga, domu, dwójki dzieci i swoich pasji (w między czasie zaczęłam biegać) to jest dopiero sprawdzian z organizacji i zarządzania. Blog otworzył przede mną drzwi do innego świata. Świata, którego do tej pory nie znałam. Umożliwił mi poznanie wielu różnych, mniej lub bardziej ważnych, osób. Umożliwił mi określenie samej siebie. Teraz, po prawie 3 latach blogowania wiem, jak bardzo blog jest ważny w moim zawodowych życiu. Śmiem twierdzić, że bez bloga nie byłoby mnie w tym miejscu. Bo właśnie dzięki blogowi narodził się mój pomysł na biznes, czyli marketing, komunikacja i PR nowych technologii.
W biznesie jak w życiu – nic nie dzieje się bez przyczyny. Warto o tym pamiętać, szczególnie wtedy, kiedy ma się gorsze dni. Czasami jest świetnie, wszystkie pomysły szybko da się zrealizować, klienci są zadowoleni, jest trochę wolnego czasu na skrobnięcie notki na bloga. A czasami jest bardzo źle, kiedy nic się nie układa, potencjalny klient wybiera inną agencję, ktoś to obiecał publikację, nie dotrzymał słowa i przestał się odzywać. To wszystko jest po coś. Los lubi płatać figle. Ale z każdej, nawet najgorszej sytuacji jest jakieś wyjście.
Doskonale pamiętam swój ostatni dzień w Playu. Wtedy wydawało mi się, że jest to jeden z trudniejszych dni w moim życiu. Dzisiaj wspominam ten dzień zupełnie inaczej.