Newsletter

Zapisz się

Czego nikt Ci nie powie o prowadzeniu własnego biznesu

Już dawno nie brałam udziału w procesie rekrutacyjnym, będąc po tej drugiej stronie – kandydata, który ubiega się o pracę. Jednak bardzo dobrze pamiętam te kilka rozmów kwalifikacyjnych, które przechodziłam w swoim życiu. Jedne były szybkie i od razu wiedziałam, że ta praca jest „moja“, a inne – no cóż, kiedy aplikowałam do Accenture w Dublinie musiałam przejść przez kilka etapów, testów, rozmów etc. Procesy były różne, to co się w nich powtarzało, to odwieczne pytanie – co chcesz robić w życiu i jak widzisz siebie za te 3 – 5 lat. I o ile pod koniec 2004 roku, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z korporacją, nie miałam z tym problemu, o tyle aplikując do mojej ostatniej, etatowej pracy, musiałam się mocno nagimnastykować, żeby móc odpowiedzieć na to pytanie poprawnie. Gdzie chcę być za 5 lat? Skąd mam to wiedzieć? Jestem w takim miejscu, że nie wiem, co chcę robić jutro!

Ten wstęp mi się trochę rozciągnął, ale już zmierzam do sedna. Moje zawodowe życie ułożyło się w ten sposób, że obecnie prowadzę własną firmę. I mogę Wam powiedzieć jedno – te 5 lat temu, kiedy aplikowałam do swojej ostatniej pracy na etat, nigdy, przenigdy bym nie przypuszczała, że na pytanie o to jak widzę się za te 5 lat powinnam odpowiedzieć – widzę się na stołku managera, który zarządza własną agencją, będę szefową, ha! Tzn. gdzieś tam w głębi mnie wiedziałam, że praca w korporacji to nie jest to, co chcę robić przez całe życie, ale z drugiej – nie przypuszczałam, że rozwinę coś swojego tak szybko. Stało się jednak jak się stało i oto jestem – z własnym biurem, w komunikacji, w relacjach z ludźmi, w swoim żywiole!

Czy moja praca dostarcza mi radości? Będę w Wami szczera – nie zawsze. Są momenty, kiedy wszystko idzie tak jakbym chciała, udaje się osiągnąć założone cele, i wtedy jest super! Mam poczucie, że mogę zrobić dosłownie wszystko, wejść na każdy szczyt, nic nie jest mi straszne. Ale są też i takie chwile, kiedy wszystko rzuciłabym w cholerę! Rozpoczęła pracę o 9 ploteczkami przy kawie, a potem siedząc grzecznie przy biurku, niczym się martwiąc, odhaczając kolejne taski, pilnując deadlinów, roadmapy i tego, co mówię na głos ;) W takiej atmosferze przeczekałabym do tej 17. Klienci wybierają konkurencję? Zmniejsza się sprzedaż? Smuteczek, ale cóż zrobić… poproszę wypłatę!

Myślę, że spora część osób, które pracują na etacie, o ludziach prowadzących swoje małe biznesy myśli – ale jej/jemu dobrze, w końcu jest panią/panem swojego czasu, i może robić z nim dosłownie wszystko! Nie ma żadnych trosk i zmartwień, od rana przesiaduje z MacBookiem w Starbucksie, leniwie sącząc kawę i odliczając godziny, do 17, a może do 17:16, a może do 15:29, bo przecież nie ma określonych reguł, regulaminów i limitów. Kiedyś widziałam w sieci genialnego mema – rozmawia dwóch przedsiębiorców: pracujesz 40 godzin tygodniowo? Też pamiętam „my first part – time job”. Praca na własny rachunek to praca 24h na dobę. Praca na etacie to bardzo często praca do 17. Są chwile gdy z przyjemnością bym do tych czasów wróciła.

Piszę „chwile”, bo tak naprawdę dobrze mi tu gdzie jestem. Wiecie jak jest, człowiek musi się wygadać, a w moim przypadku – wypisać na blogu. Kocham swoją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną, chociaż na co dzień mam od groma stresów i serce czasami mnie boli ;) Więc jeśli myślicie, że prowadzenie własnej firmy to bułka z masłem, zastanówcie się trzy razy, zanim rzucicie papierami.

Czego można się spodziewać?

Szczerze? Wszystkiego! Serio!

Nieuczciwych Klientów, niezapłaconych faktur, wiadomości na Facebooku o 23, niewykorzystanych okazji, przegranych przetargów, pretensji, roszczeń, zwodzenia. Stresu, mnóstwa stresu, ogromnych, przeogromnych ilości stresu.

Sytuacji, które wbiły mnie w fotel i przez jedną, krótką, ale jednocześnie zbyt długą chwilę sprawiły, że było mi najzwyczajniej w świecie i głupio i przykro, było w moim zawodowym życiu kilkanaście. Każda z nich to jedna lekcja i jeden krok dalej. Mądrość, którą zdobywałam i pielęgnowałam po drodze.

-> Klient. Współpraca. Po naszej stronie media relations, eventy, influencer marketing + sociale: Facebook i Instagram. Przez 2 tygodnie przygotowujemy strategię – już jest źle, bo Klient myślał, że od razu zaczniemy działać, tak ad hoc. Tłumaczymy, prosimy o cierpliwość. Wreszcie prezentujemy nasze pomysły, ustalamy kierunki aktywności, zaczynamy. Po tygodniu zmiana frontu – mamy nie działać na rynkach lokalnych, tylko uderzyć w total, do całego kraju. Po 2 tygodniach znowu źle – wracamy do działań na rynkach lokalnych. Mówimy o blogerach i eventach, influencer marketingu i RTM-ie. Klient niby rozumie, ale kiedy przygotowujemy mu listę z propozycjami współprac i cennikiem, dziwi się, że ktoś za notkę na bloga i wciągnięcie w markę społeczności, chce otrzymać wynagrodzenie. W końcu przekonujemy go do udziału w evencie, na którym jego obecność udało nam się załatwić w barterze. Większość rzeczy ogarniamy same. Znowu źle. Ciśniemy jednak dalej, przygotowujemy obszerny raport z podsumowaniem działań, ale Klienta to już nie interesuje, ma w ręku wypowiedzenie. Zrezygnowane odbieramy, żeby dowiedzieć się, że tydzień później Klient prosi o dokładnie te same działania inną osobę. Finalnie nic z tego nie wychodzi. Klient miota się w swojej komunikacji, do nas zaczynają odzywać się media, z którymi wcześniej nawiązałyśmy relacje….

Protip na przyszłość? Od początku ustalać przejrzyste dla obu stron zasady i warunki współpracy. Jeśli tworzymy strategię, pod którą Klient się podpisuje, to ją realizujemy zgodnie z ustalonym planem. Jeśli Klient od początku jest niezadowolony, nie przekonywać na siłę, bo prawdopodobnie on zadowolony nigdy już nie będzie. Robić swoje, raportować efekty, być przygotowanym na wypowiedzenie.

-> Dziennikarz, który od początku traktuje Cię jak idiotkę, a przy tym pisze niegrzeczne maile i jest niemiły. Ty ciągniesz to jednak, bo masz nadzieję na efekt, w postaci publikacji. Kiedy w końcu udaje Ci się dograć wszystkie szczegóły, w prasie, bez wcześniejszej autoryzacji, ukazuje się tekst, który nie jest do końca takim, na jaki się umawialiście. Co gorsza, zawiera błędy merytoryczne. Czujesz rozczarowanie, złość i frustrację. Wiesz, że za moment będziesz musiała o wszystkim powiedzieć Klientowi. Stres razy 10 000. Złość i frustracja.

Protip: nie ma ludzi niezastąpionych, a dziennikarz no cóż, też człowiek.

-> Realizujesz projekt dla Klienta. Wszystko idzie jak po grudzie. Klient, zamiast Cię wspierać, rzuca Ci kłody pod nogi, ciągle poprawia, co chwila zmienia, nie słucha argumentów. W końcu udaje się coś wypracować. Realizujecie 2 miesięczny projekt, który okazuje się dość sporym, medialnym sukcesem. Klient jest zadowolony, ale finalnie nie chce Ci zapłacić. Zostajesz z niczym.

Protip: słuchaj intuicji.

-> Klient, który w komentarzach do notki prasowej w co drugim zdaniu pisze: „Qrwa“.

Protip: Zadzwoń do Klienta i grzecznie poproś, żeby nie używał wulgarnych słów w komunikacji. Jeśli nie podziała – ustal z Klientem jasne zasady współpracy.

-> Przetarg, do którego wkładasz całe swoje serce, żeby dostać maila: sorry, wybraliśmy kogoś innego, ale dzięki – Wasza koncepcja też była spoko.

Protip: Nie wkładaj serca w przetargi.

-> Klient, który mówi: przygotowaliście najlepszą ofertę ever, ale jeszcze musimy się wstrzymać ze współpracą, a dwa miesiące później dowiadujesz się z serwisu branżowego, że zatrudnił inną agencję.

Protip: Nie wkładaj serca w potencjalną współpracę. Nie ufaj ludziom, których nie znasz.

-> Klient, który po kilku miesiącach współpracy ze łzami w oczach wypowiada umowę, bo musi ciąć koszty, a chwilę później dowiadujesz się, że nawiązał współpracę partnerską z Twoją konkurencją.

Protip: Nie ufaj nikomu.

Oczywiście żartuję z tym nie ufaniem, bo tak naprawdę w biznesie jak w pudełku czekoladek – nigdy nie wiadomo na kogo się trafi.

Prawda jest jednak taka, że takich sytuacji jak te powyżej, mogę mnożyć bez liku. Jest ich całe mnóstwo. Uprzykrzają one życie młodego duchem przedsiębiorcy okrutnie. Zawsze to powtarzam i będę to powtarzać po wieki – praca na swoim to ciężki kawałek chleba i najzwyczajniej w świecie nie każdy się do tego nadaje. Trzeba mieć duuużo dystansu, zarówno do Klientów, jak i sytuacji, w których można się znaleźć. Kijem Wisły nie zawrócisz, czy jak to tam było. Praca na swoim zrewidowała też moje osobiste poglądy, np. takie z szerzeniem idei, edukacją, chęcią niesienia pomocy. Nie ma lekko. Nikt nie będzie się z Tobą szczypał, nie ma miejsca na bycie dobrą Samarytanką, bo druga strona to weźmie, wymemła, i wyrzuci, bez zająknięcia. Kiedyś nosiłam się z zamiarem przyniesienia do biura poduszki, byłoby się w co wypłakać. Dzisiaj, sytuacje stresowe są już za mną. Nie chodzi o to, by je zrozumieć czy analizować. Chodzi o to, by umieć nabrać do tego wszystkiego dystansu, wyłączyć emocje. Skupić się na pozytywnych kwestiach, na dobrych momentach, sukcesach. I tego życzę wszystkim początkującym przedsiębiorcom. Niezależnie od przeszkód – coco jambo i do przodu :)

Gdybym 5 lat temu wiedziała, gdzie będę teraz, ilu rzeczy się nauczę i jak pewnymi kwestiami nie będę się przejmować, na pewno mocno bym się zdziwiła. Ponieważ nigdy bym nie przypuszczała, że moja kariera i zawodowe życie tak się ułoży. Jednak jestem tu i teraz. Po różnych przejściach, z bagażem doświadczeń. Tak zwyczajnie – przez większość czasu szczęśliwa. Przede mną kolejne lata ciężkiej pracy. Co przyniosą? Nie wiem. Ale patrząc na tę dynamikę – może się zdarzyć wszystko. I wiecie co? Nie mogę się doczekać.

Podobał Ci się wpis? Będę bardzo wdzięczna, jeśli udostępnisz go w swoich kanałach social media. Z góry dziękuję!

Skomentuj

Przeczytaj także

Mobile 23 - 04 - 2013

Mobile w Polsce, mobile w Niemczech – infografika


Shares: 0
Mobile 14 - 02 - 2017

Aplikacja mobilna Pracuj.pl, czyli oferty pracy na wyciągnięcie ręki


Shares: 0
Event 5 - 03 - 2015

Mobile World Congress DAY 3 – Shazam, VR i ADDvertising


Shares: 0
Biznes 5 - 05 - 2017

Dobry kurs online? 7 kluczowych elementów, które musisz sprawdzić zanim się zapiszesz


Shares: 0