Newsletter

Zapisz się

Qute – aplikacja, która zaliczyła falstart, powraca!

Czasami gdy opada pierwszy entuzjazm a na horyzoncie pojawia się prawdziwy obraz sytuacji, okazuje się, że to, nad czym długo pracowaliśmy nie ma racji bytu. Porażka boli. Ale kto powiedział, że droga na szczyt jest usłana różami? Pamiętacie mój pierwszy wywiad z Michałem Gąsiorem, pomysłodawcą aplikacji modowej Qute? Projekt miał olbrzymi potencjał, ale finalnie, z różnych względów, musiał zostać zamknięty. W tym roku wraca. W nowej odsłonie, z jeszcze większą pompą i entuzjazmem osób go prowadzących. Półtora roku później zapraszam Was na drugi wywiad z Michałem. Co się zmieniło w aplikacji? Jak przez ten czas zmienił się sam Michał? Przed Wami fascynująca rozmowa. Los bywa czasami przewrotny :)

Kasia: Michał, pamiętam naszą pierwszą rozmowę o Twojej mobilnej aplikacji – Qute (tutaj). Wtedy jeszcze nie wiedziałeś jak potoczą się jej losy, ale nastawienie miałeś bardzo optymistyczne. Wygląda jednak na to, że w ostatnim czasie było trochę zawirowań. Na jakim etapie jest obecnie aplikacja Qute i co się zmieniło przez 1,5 roku od pojawienia się appki w appmarketach?

Michał Gąsior, Qute: To był dość trudny okres, ale niezwykle wartościowy dla nas i dla aplikacji. Uznaliśmy jednogłośnie, razem ze wspólnikami, że ten Qute sprzed 2 lat to falstart. Pod każdym względem. Funkcjonalnie aplikacji nie była gotowa, nie było inwestora i własnym sumptem albo organicznie nie byliśmy w stanie należycie wejść na rynek i się na nim utrzymać. Wydawało nam się trochę, że to przyjdzie samo, że zażre. I w sumie nie było źle – tak obiektywnie, ale sami czuliśmy coraz większy wstręt do aplikacji i tego jak działa i z czasem przestaliśmy być ambasadorami własnego produktu, wstydziliśmy się go głównie za sprawą oczekiwań i szumu jaki zrobiliśmy startując z apką. Rzeczywistość nie była w stanie dotrzymać kroku obietnicy.

Projekt Qute umarł gdzieś po drodze. Mieszkałem wówczas w Dubaju, nie bardzo miał się tym kto zająć a ja miałem na głowie inne rzeczy. Sporo podróżowałem i czerpałem z życia garściami. Bardziej wydawałem pieniądze niż je zarabiałem. Ale potem postanowiłem wrócić do Polski i z marszu zaczęliśmy ponownie myśleć nad wskrzeszeniem aplikacji. Dzięki przyjaciołom z Gekko Fund znaleźliśmy inwestora – Aligo, który kupił ideę Qute i bardzo nas w jej realizacji wspierał od samego początku. Dzięki zastrzykowi gotówki byliśmy w stanie nie tylko napisać i zaprojektować aplikację od nowa, ale też zatrudnić nowego prezesa – Bartka Robaszewskiego, bez którego nie byłoby dziś Qute. Ja w tym czasie rozkręcałem swoją agencję reklamową i nie mogłem się rozdwoić a wiedziałem jednocześnie, nauczony wcześniejszymi błędami, że tej funkcji nie można potraktować po macoszemu, to robota na pełen etat, czasem na dwa.

No i po kilku latach, Qute w końcu ujrzał światło dzienne. Nadal traktuję aplikację jak własne dziecko, więc to bardzo długa i męcząca ciąża: z humorkami, sinusoidą emocjonalną i dziwnymi zachciankami, ale koniec końców rodzice są szczęśliwi. Wiemy oczywiście, że prace nad aplikacją nigdy się nie kończą, mamy już listę rzeczy do zmiany – jak chociażby algorytm wyświetlania postów na ekranie głównym – oraz szereg zupełnie nowych. Ale machina marketingowa ruszyła i zaczyna powoli ciągnąć ten wagonik. Ja z kolei czuję, że siedzę w jakiejś wysokiej wieży i patrze dokąd ten pociąg dojedzie i jest to niezwykle przyjemne, trochę przepełnione dumą i ciekawością. Dorosłem zresztą do tego żeby cieszyć się z tej przygody nawet, gdyby miała się za chwilę skończyć katastrofą. Dojrzałem też do tej startupowej niepewności, która jeszcze dwa lata temu była nieco za trudna do zniesienia. Dlatego ten falstart był w gruncie rzeczy potrzebny. Być może gdybyśmy wtedy nie upadli to byśmy się niczego nie nauczyli. A to środowisko żyje przecież w kulcie porażki i podnoszenia się po upadku.

Kasia: grunt, że umieliście wyjść z tego kryzysu i mieliście motywację, żeby zacząć raz jeszcze, z bagażem doświadczeń. Bo aplikacja została pogrzebana, ale jak widać – spółka przetrwała. Jak rozumiem, przy drugiej odsłonie Qute nadal działaliście we trójkę – z Tomkiem i Pawłem?

Michał: Po podwyższeniu kapitału taka homogeniczna konfiguracja nie mogła zostać nienaruszona. I dobrze. Oprócz naszej trójki jest też inwestor i nowy prezes. Jesteśmy całkiem sporą, wesołą gromadką. I jak w każdej innej grupie nie zawsze się ze sobą zgadzamy, co uważam za błogosławieństwo. Gdybyśmy wszyscy patrzyli zgodnie w tę samą stronę to pewnie stalibyśmy w miejscu. Odmienne poglądy, spostrzeżenia, doświadczenia a nawet cele i pomysły na ich osiągnięcie to pożądany przeze mnie stan rzeczy. Gwarantuje bowiem ścieranie się, dyskusję, argumentacje. Jeśli jest jednomyślna zgoda na wszystko to nie ma nikogo kto by powiedział: nie róbmy tego, ten pomysł jest do dupy.

Kasia: ile czasu pracowaliście nad drugą wersją Qute? Co zmieniło się w aplikacji vs. jej pierwsza wersja?

Michał: Nie zmienił się tylko pomysł, strategia produktu, esencja tego czym jest Qute. Cała reszta jest nowa: design, development, funkcjonalności i ekipa, która nad tym pracowała. Z rzeczy widocznych gołym okiem dodaliśmy m.in. możliwość komentowania postów użytkowników. Z rzeczy mniej widocznych powstała chociażby wersja webowa aplikacji – coś na wzór Instagrama. Całość zajęła nam kilka miesięcy prac, bo w zasadzie do zrobienia był też od nowa cały backend wraz z CMSem.

Mogliśmy wystartować wcześniej, ale już jeden falstart z Qute zaliczyliśmy i nie chciałem tego powtórzyć. Aplikacja była gotowa w połowie grudnia, ale celowo przeciągałem jej launch, aby nie kopać się w clutterze reklamowym z komunikatami bożonarodzeniowymi i noworocznymi. Dlatego ruszyliśmy tuż po nowym roku.

Kasia: ile jest warta idea? I jak udało się Wam przekonać Aligo do zainwestowania w aplikację, która już raz poniosła porażkę?

Michał: Porażki są dziś pożądane. A przynajmniej ludzie, którzy przegrali. Skoro wracają i dalej mają ten drive do walki, wstawania rano i robienia wyników to porażka (czyli doświadczenie) jest tylko z pożytkiem dla wszystkich. Nie każdy potrafi się podnieść, otrzepać i powiedzieć sobie. Zrobię to jeszcze raz, ale lepiej. Zwłaszcza, że ten pierwszy Qute zrobiliśmy własnym i to niemałym kosztem, więc teoretycznie mogliśmy mieć dość, ale nie poddaliśmy się.

Aligo kupiło przede wszystkim nas, twórców Qute – jako zespół ludzi o interesującej wizji, bardzo różnych umiejętnościach i doświadczeniach, ale też jako silnych founderów, którzy wiedzą czego chcą i wiedzą jak to osiągnąć.

Natomiast idea warta jest albo nic albo tyle, ile ktoś inny jest gotów za nią zapłacić. To niby truizmy, ale jednak prawdziwe. Z poziomu finansowania Aligo jesteśmy zadowoleni, to niezły start dla Qute. Co z nim zrobimy to już zupełnie inna para kaloszy, choć nie ukrywam, że celujemy w drugą rundę finansowania, bo chcemy podbić bogate rynki o wysokim koszcie pozyskania usera i będziemy chcieli dodatkowo podkręcić aplikację funkcjonalnie – to wszystko kosztuje i to niemało. Livestreamy z eventów modowych z poziomu aplikacji? Moduł do real-time biddingu dla reklamodawców? Wejście na takie rynki jak Japonia, USA, UK, czy Rosja? Mówimy o minimum kilku milionach dolarów.

Kasia: czy Bartek Robaszewski dołączył do Waszego zespołu już po znalezieniu inwestora? Kogo dokładnie szukaliście i dlaczego wybraliście Bartka? Czy trudno było go przekonać do dołączenia do projektu? Jaka jest jego rola?

Michał: Bartek to doświadczony i pełnoetatowy prezes, który ma już za sobą przeszłość startupową i zbudował kilka przedsiębiorstw od zera. Proces rekrutacji nowego prezesa odbywał się równolegle do negocjacji z inwestorem i była to decyzja wspólna, która wynikała z naszej niepisanej umowy o tym, że żaden z trójki założycieli nie będzie pobierał pensji za swoją pracę na rzecz Qute. To dość osobliwe, bo większość startupów chce szybko zarobić albo mieć środki na przeżycie. My mamy inne źródła utrzymania i dywidendy nie były dla nas istotne. Wolimy myśleć o wartości kapitałowej spółki a nie doraźnych korzyściach.

Wybór Bartka Robaszewskiego na prezesa Qute był słuszny. Nie tylko dlatego, że od początku podobał mu się pomysł na Qute. Czuł go podobnie jak my, ale patrzył na aplikację z nieco innej, świeżej perspektywy. To było bardzo ważne, nie chcieliśmy bowiem zatrudniać marionetki. A Bartek swoje zdanie ma i potrafi o nie zawalczyć, co niejednokrotnie udowodnił. Jest przede wszystkim doskonały w relacjach międzyludzkich – w czym ja na przykład jestem słaby – i nawiązał bliską relację z inwestorem, dzięki czemu cały czas czujemy wsparcie z góry a nie wścibskie oczka i rączki, które chcą nam mówić co i jak robić. To ogromnie ważne, bo nadal mamy wolność decyzyjną i inwestor – w dużej mierze dzięki Bartkowi – akceptuje naszą wizję i działania.

Kasia: pomysł na Qute był w 100% Twój. Jak obecnie wyglądają udziały w tym projekcie?

Michał: Pomysł na Qute był mój tylko do momentu znalezienia wspólników. Od tamtej pory, czyli tak naprawdę od początku, jest to nasz pomysł. Po wejściu do spółki inwestora ten pomysł jest jeszcze bardziej nasz niż mój, choć to ja nadaję temu produktowi strategiczny cel i wizję podobnie jak podejmuję większość decyzji związanych z marketingiem i komunikacją.

Jeśli chodzi o proporcje w udziałach to pewnie mogło być lepiej, ale mogło też nie być w ogóle nic. Podczas negocjacji z inwestorem staliśmy przed prostym wyborem: zgodzić się na warunki albo nie pozyskać środków i na zawsze pogrzebać Qute. Woleliśmy to pierwsze, bo lepiej mieć mniej niż nie mieć wcale.

Znalezienie inwestora nie było proste. Po pierwsze chwilę wcześniej pękła startupowa bańka i większość inwestorów bała się startupów technologicznych a po drugie z uwagi na porażkę pierwszego Qute tak naprawdę nie mieliśmy dużo więcej niż pomysł. Qute nie przynosił zysków, nie osiągnął nigdy założonego przez nas minimum aby móc go monetyzować, retencje były mierne. A mimo to wierzyliśmy i nie jechaliśmy do Tczewa ze spuszczonymi głowami tylko niewyspani  z piekącymi oczami. Z uśmiechem jednak wspominam nasze rozmowy negocjacyjne i myślę że z perspektywy czasu Aligo uznaje nas za twardych zawodników.

Kasia: czy społeczność, skupiona wokół pierwszej wersji Qute nie czuła się zawiedziona, że przestaliście rozwijać ten projekt?

Michał: Nie mamy takiego feedbacku, bo znaczna większość użytkowników pierwszego Qute (podobnie zresztą jak dziś) była spoza Polski. Nie docierały do nas takie informacje poza szczątkowymi i raczej miłymi wiadomościami typu I miss Qute! Ale to tylko nas motywowało do tego żeby stworzyć lepszy produkt. Taki którego ani my ani użytkownicy nie porzucą. Poza tym brak takich informacji o jakie pytasz może wynikać z tego, że aplikacja była zła i albo nie było jej nikomu szkoda albo idea była fajne, ale jej egzekucja nie. Mamy tego pełną świadomość, dziś działamy w oparciu o wnioski z tamtych błędów, bo te już dawno zidentyfikowaliśmy.

Kasia: jak obecnie promujecie Qute?

Michał: Globalnie, mixed media. Mamy lokalnych influencerów w Wietnamie, Indonezji, Turcji, Wenezueli i Kolumbii – to nasze rynki pierwotne, które testujemy, bo założyliśmy tam niski koszt pozyskania użytkownika. W części tych krajów założenia te były poprawne, w innych nie. Do tego AdWordsy, reklamy mobilne, social media, fora, czy blogi. Mamy też całą listę kolejnych działań i nowych miejsc do eksploatacji a równolegle optymalizujemy kampanie na rynkach dla nas pierwotnych. Polski nie ma w ogóle w planach na tę chwilę, są tu bardziej działania organiczne.

Kasia: Ciężko jest pozyskać użytkowników? Mówi się, że boom na aplikacje mobilne już minął i coraz trudniej przekonać userów do zainstalowania czegokolwiek na swoim smartfonie. Jaki macie cel na Q1 a jaki na cały rok 2017?

Michał: Boom na aplikacje nie minął, chodzi o coś innego. O ile dawniej użytkownicy mieli średnio ledwie kilka zainstalowanych aplikacji i nietrudno było nakłonić ich do ściągnięcia kolejnej – szczególnie jeśli oferowała wartość dodaną – o tyle dziś średnio mamy ich po kilkadziesiąt. Po co mi kolejna? – To typowe myślenie użytkownika w 2017 roku i jest to całkiem uzasadnione. Nie walczymy już z konkurencją co z ciekawością usera, jego attention span żeby w ogóle go zainteresować, z clutterem informacji, z potrzebami i przyzwyczajaniami.

Nasze KPI dotyczą wyłącznie liczby użytkowników. Pomijając KPI inwestorskie liczba użytkowników to też door opener do rozmów z innymi inwestorami i z reklamodawcami. To wynika raczej ze zdrowego rozsądku obydwu stron niż z czegokolwiek innego. Bo co innego stanowi o sukcesie aplikacji, która celowo jeszcze się nie monetyzuje? Skoro nie przychody to bezwzględne wartości: użytkowników, retencji, czasu spędzonego w aplikacji itd. Cele te mamy zresztą bardzo ambitne – w praktyce pewnie nawet nieco szalone – i ciężko będzie je zrealizować, ale walczymy. No bo jak inaczej nazwać cel zrobienia miliona userów przy stosunkowo niewielkim budżecie i ogólnej niechęci posiadaczy smartfonów do instalowania kolejnych aplikacji? Być może wersja webowa Qute nam w tym pomoże.

Kasia: Za pierwszym razem miałeś wspólników, firmę, która wykonała appkę, plan na promocję, zainteresowanych inwestorów. Teoretycznie wszystko szło w dobrym kierunku. W którym momencie poczułeś, że odpuszczasz? Była jakaś krzywa przegięcia?

Michał: Pierwszą zadyszkę złapaliśmy, gdy development aplikacji trwał rok, choć obiecane były w umowie trzy miesiące. Każdy miesiąc, tydzień i dzień zwłoki frustrowały nas coraz bardziej. W dodatku po roku produkt jaki otrzymaliśmy był zły. Nie lubiliśmy własnego dziecka. Było brzydkie i nie działało. To nas przybiło. Nie mieliśmy już środków na to, aby znaleźć nową firmę i zacząć wszystko od nowa. Rok później staliśmy dokładnie w punkcie wyjścia.

Dodatkowo mieszkałem wtedy w Katarze i zarządzałem działem digital lokalnej agencji reklamowej a mimo to niemal wszystkie działania Qute były na mojej głowie. Tomek z Pawłem rozkręcali wtedy inne biznesy, które przynosiły im pieniądze, więc czułem się w tym osamotniony i w końcu – po kilku miesiącach – poddałem się. Przeniosłem się do Dubaju, zacząłem życie na nowo a reszta – jak to mówią – jest już historią. Ten Bliski Wschód pomógł mi bardzo w złapaniu dystansu do wielu rzeczy w tym także do Qute. Po powrocie do Polski mogłem spojrzeć na aplikację od nowa, na świeżo i pełen energii (także słonecznej).

Kasia: jakich błędów uniknęliście tworząc Qute po raz drugi?

Michał: Falstartu – to przede wszystkim. Development nowego Qute też się przeciągał, ale tym razem celowo. Wciąż widziałem rzeczy do poprawy. Aplikcja była dobrze rozpisana na kolejne wersje do developmentu i dziś staramy się trzymamy tych założeń. Niebywale istotne jest przy tym słuchanie użytkowników, czego nie robiliśmy wcześniej. Rozmawiamy z nimi, słuchamy co nam mówią o swoich doświadczeniach z aplikacją, user experience itd. To pod te uwagi modyfikujemy wcześniejsze pomysły, bo koniec końców to aplikacja dla użytkowników, więc nie możemy ich ignorować.

Uniknęliśmy też błędu pozostawienia aplikacji samej sobie, bez wsparcia zarówno operacyjnego (prezes), marketingowego (agencja) jak i technicznego (development team). Dziś reagujemy natychmiast na wszelkie błędy, bugi, czy niewłaściwy UX/UI. Ale dużo łatwiej o takie podejście, kiedy ma się na koncie pieniądze od inwestora. Mamy też, w odróżnieniu od tych ad hocowych działań sprzed lat, agencję reklamową, która obsługuje nas performance’owo. No i wsparcie inwestora, z którym możemy pójść na piwo i porozmawiać o tym co dalej. To nieocenione. To spokojny sen i gra do jednej bramki a nie walka na noże.

Natomiast to co się nie zmieniło to idea przewodnia Qute: porównywanie różnych stylów i ciuchów. Pomimo onboardingu, tutorialu, instrukcji na stronie, jednoznacznej komunikacji i dosłownemu contentowi w aplikacji, trafiają się tacy, którzy i tak robią po swojemu. Było już np. porównanie dziecka z żoną, dwóch IDENTYCZNYCH zdjęć, wózka z niemowlakiem, twarzy dwóch różnych osób (na zasadzie chyba która ładniejsza) a wisienką na torcie była Pani 50+ z Kolumbii, która wrzuciła swoje zdjęcia podając w opisie swój numer telefonu. Z jednej strony rodzi to natychmiast rozwiązania (mikropłatności) a z drugiej strony nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyznanie, że strategia produktu jest błędna. Szczególnie, że dawniej takie posty jak te powyżej usuwaliśmy w sekundę z palca (błąd) a dziś zostawiamy, obserwujemy jak reagują na nie inni i dopiero potem podejmujemy decyzje. Nie mamy problemu z tym, żeby w razie czego przedefiniować Qute do zwykłej porównywarki A vs. B, póki co jednak trzymamy się swoich przekonań i bardzo w nie wierzymy.

Kasia: mówiłeś wcześniej, że działacie na rynkach globalnych (w Wietnamie, Indonezji, Turcji, Wenezueli i Kolumbii), ale jak rozumiem, performance’owo wspiera Was agencja z Polski? Trudno było znaleźć odpowiednich specjalistów do promocji Qute? Czym się kierowaliście w wyborze partnera w tym zakresie? I jaki trzeba zarezerwować budżet na globalną promocję?

Michał: Nasz partner musiał nie tylko zrozumieć aplikację, jej filozofię i strategię, ale też mieć pomysł na to jak ją promować, komunikować i jak mądrze wydawać pieniądze. Ponad wszystko jednak musiał rozumieć specyfikę tych innych rynków, mieć tam ludzi i dojścia do influencerów. W przeciwnym razie moglibyśmy to robić sami.

Z budżetami jest poza tym tak, że zawsze chce się więcej, bo zawsze można wydać więcej. Wszystko jest kwestią celów do osiągnięcia i rynków jakie bierze się na muszkę. No bo inny będzie budżet na pozyskanie miliona użytkowników w Stanach Zjednoczonych, inny w Polsce a jeszcze inny w Wietnamie. A my w Qute chcemy wartości bezwzględnych, chcemy miliona użytkowników, wszystko jedno skąd oni będą. Jesteśmy z założenia społecznościowi, tworzymy community. Pewnie im bardziej heterogeniczne tym lepiej.

Kasia: development team – czy to jest właśnie firma Bartka, bo jak powiedział mi wujek Google – też ma swój software house?

Michał: Bartka firma pomaga nam na wielu płaszczyznach – traktujemy to trochę jak deal wiązany – ale za front-end i design Qute odpowiadał inny podmiot, z którym Pan Robaszewski nie jest powiązany. Zresztą Look4App – bo to o tę firmę pytasz – było dla nas bardzo mocnym argumentem przy wyborze Bartka na prezesa. Jakby policzyć ich wkład w rozwój Qute i chcieć uzyskać te same efekty na zewnątrz, które my z racji życzliwości prezesa Qute mieliśmy w pakiecie prawie za darmo to była to bardzo dobra decyzja i sporo na tym układzie zaoszczędziliśmy. Mamy teraz bardzo zero-jedynkowe myślenie. Każda złotówka, którą możemy zaoszczędzić na jakimś wydatku to złotówka więcej do wydania na marketing. A w tym Bartek ogromnie nam pomaga robiąc masę rzeczy po kosztach, bo tak bardzo wierzy w to, że wspólnie odniesiemy sukces.

Kasia: super, że udało Wam się trafić na taką osobę, ale ok, zostawmy już Bartka w spokoju. Pytanie z innej beczki – co sprawiło, że przeniosłeś się na Bliski Wschód a co, że postanowiłeś jednak wrócić do naszego pięknego kraju?

Michał: Popełniłem w życiu całą masę błędów. Jak byłem sporo młodszy to miałem wiele okazji żeby zrobić w życiu coś fajnego np. wymiana na rok do Kolumbii. Zawsze jednak odrzucałem takie szanse z powodu kobiet, zawsze była jakaś kobieta w moim życiu i za młodu stawiałem je na pierwszym miejscu. Chwilę potem te związki oczywiście się rozpadały, a ja zostawałem tam, gdzie byłem.

Kiedy więc zadzwoniono do mnie z Kataru z ofertą pracy to przyjąłem ją z miejsca, pomimo że miałem wtedy narzeczoną, z którą mieszkałem w Warszawie. Wiedziałem jednak, że jeśli zostanę to będę żałować tej decyzji do końca życia, byłem na to zbyt świadomy. Wystawiłem nasz związek na próbę i on tej próby czasu nie wytrzymał. Ale nie ma tego złego. Karolina, która była nomen omen inspiracją do powstania Qute, znalazła w Katarze nowego narzeczonego a ja nie mam wyrzutów sumienia. Do dziś mamy dobry kontakt.

Po naszym rozstaniu przeniosłem się do Dubaju, gdzie zarządzałem działem digital największej agencji na Bliskim Wschodzie i czerpałem z życia: szalone auta, samotne podróże w egzotyczne zakątki Bliskiego Wschodu i ogólny reset i przewartościowanie życia. Właśnie w procesie tego przewartościowywania postanowiłem wrócić, zacząć na nowo, założyć rodzinę i ustatkować się. Życie jednak często ma dla nas swoje własne plany. Ja zresztą wierzę bardzo w szczęście jako czynnik determinujący powodzenia lub nie. Nóż mi się otwiera w kieszeni jak czytam wywiady z ludźmi sukcesu i ciągle powtarzają jak mantrę, że tylko ciężka praca jest powodem sukcesu. Ciężka praca to absolutne minimum. Ale co potem? Jeśli wszycy ciężko pracują a ledwie kilka procent firm odnosi sukces? No właśnie szczęście. Myślę obiektywnie, że trochę go w życiu mam a to też ważne.

Kasia: wow, niezła historia! Gdyby to był blog lifestlowy chętnie kontynuowałabym ten romantyczno – arabski wątek ;) Wracając do Qute – jakich kolejnych kroków możemy spodziewać się w najbliższym czasie?

Michał: Machina marketingowa już ruszyła. Teraz optymalizujemy kampanie, szukamy nowych rynków do potencjalnej eksploracji. Marzy mi się Nigeria i mam co do niej dobre przeczucia. Dodatkowo stale szukamy nowych influencerów w krajach, w których się promujemy. To sa dość proste tematy.

Największym wyzwaniem wydaje się znalezienie marki modowej, która zrobiłaby z nami konkurs albo konkursy. My dajemy kasę i promujemy wydarzenia u siebie i u partnera a jedyne co chcemy od takiej firmy to zasponsorowanie kilku ciuchów jako nagrody i powiadomienie o konkursie swoich fanów w kanałach social media. Może to być firma z Polski, przecież dla niej to też jest szansa na promocję i wejście na nowe rynki. Póki co jednak na mailach od polskich marek modowych bardziej słychać cykady niż chęć współpracy. Daleki jestem jednak od tego, aby przekonywać kogoś, że lepiej zarobić niż nie zarobić, zwłaszcza, że my pokrywamy koszty promocji. To już problem pań i panów w działach marketingu tych firm. Myślisz, że ci decydenci przeczytają ten wywiad?

Kasia: mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Wielkie dzięki za szczerą rozmowę, mam nadzieję, że będzie inspirująca szczególnie dla tych osób, które maja na koncie pierwszą porażkę. Jak widać, takie lekcje mogą nam wyjść tylko na dobre. Powodzenia Michał & team Qute! Mam nadzieję, że szybko zrealizujecie Wasze cele. Trzymam kciuki!

Strona Qute dla ciekawskich :)

Skomentuj

Przeczytaj także

Mobile 11 - 01 - 2013

Myśl globalnie, mobajluj lokalnie!


Shares: 0
Po godzinach 12 - 06 - 2013

Adrian Kielich w Gruzji uciekał przed FOMO!


Shares: 0
Biznes 13 - 05 - 2015

5 umiejętności przydatnych w prowadzeniu bloga


Shares: 1
Marketing 9 - 08 - 2017

Giń Tigerze, czyli jak się robi viral w Polsce


Shares: 0