Zapraszam Was gorąco na relacje z Mobile World Congress prosto z Barcelony! Jak co roku, specjalny wysłannik bloga ;) – Piotr Adamczyk, z MEC Interaction, spina pośladki i robi wszystko co w jego mocy, aby opisać Wam te najgorętsze mobile’owe dni. Tym razem przeszedł samego siebie, bo relację spisał na… telefonie! Gotowi? No to czas start!
Barcelona jak zwykle przywitała mnie ciepło. Temperatura w weekend nie spadała poniżej 16 stopni. Niedziela była pierwszym dniem w tym roku, w którym chodziłem tylko w t-shircie. Poniedziałek – pierwszy dzień kongresu, od początku zapowiadał się wybornie. Temperatura – jedyne 24 stopnie.
Z każdym rokiem kongres jest coraz lepiej zorganizowany. Organizatorzy uczą się. Nie ma już kolejek, korków. Stania, czekania. Wszystko działa coraz lepiej. Zupełnie jak nie – Hiszpania.
The Edge of Innovation – taki tytuł nosi tegoroczna impreza. Innowacje, innowacje, innowacje. Widać je na każdym kroku – już od samego wyjścia z pociągu jadącego do Fira Gran Via. Po 9 latach, ktoś wpadł na pomysł, że aby nie cała okolica nie korkowała się przez garniturowe tłumy zmierzające na kongres przez niezliczone przejścia dla pieszych, wystarczy postawić tymczasowe kładki. Udało się! Prawie nie ma korków. Doprowadzono także dodatkowe autobusy wahadłowe jeżdżące w inne miejsca, gdzie odbywa się impreza.
Wejście do hali to jak teleport na Regent Street w Londnie przed świętami. Tłumy, zgiełk, gwar. Rzeka ludzi w garniturach. Idą przed siebie, mijają się, potykają z głowami w telefonach. Dzieje się! Od razu wskakuje na wyższe obroty i pokrzepiony turbo-kawą serwowaną przez panów w tłumie lecę na obchód.
Pierwszy dzień to zwiad i kilka spotkań. Zaplanowałem sobie pobyt tak, aby już pierwszego dnia zejść jak największą powierzchnie. A jest co oglądać. Osiem ogromnych hal wielkości niemal naszego, warszawskiego Torwaru.
Najciekawsze spotkanie było to pierwsze – z Michele D’Agostino, szefem strategii i dyrektorem sprzedaży na Europę z inMobi. Doszliśmy do ciekawych spostrzeżeń. Michele zauważył, że ten rok w końcu może być rokiem mobile. Nagle coś jakby się zmieniło. Pieniądze zaczęły płynąć. Czy klienci się przebudzili? A może to agencje nareszcie potrafią sprzedawać? A może po prostu przyszedł czas zbierania owoców po długim i żmudnym czasie edukowania rynku. Ja potwierdzam trend. Jest dobrze – a będzie jeszcze lepiej. To może być rok mobile!
A teraz to po co tu przyjechałem. Internet of things! Wearable devices! Chodzę, szukam, węszę. I co? I nie musze szukać długo. Wpadam na nie wszędzie. To jest to. To się dzieje. Pamiętam jak po powrocie z Barcelony w zeszłym roku prezentowałem w firmie ciekawy materiał nt. Internet of caring things. Pokazywałem rzeczy, które zebrałem gdzieś po konferencjach, prezentacjach trendowych, prognozach itd. Zapowiadało się niesamowicie. Nie trzeba było być wróżbitą Maciejem, aby przewidzieć, że w tym roku to będzie temat nr.1 na kongresie. I tak też się stało.
Latałem od stoiska do stoiska jak poparzony. Chciałem zobaczyć, wszystkiego dotknąć, spróbować. A było tego trochę. Na początek duże i bogate stoisko Samsunga. Jedno z kilku na kongresie. To było poświęcone urządzeniom z systemem Tizen. Od razu zwracam uwagę na nowiutkie Gear S. To jest pierwszy smartwatch jaki widzę. Mówię o prawdziwym smartwatchu a nie gadżeciarskim pilociku do komórki.
Samsung Gear S to smartwatch. Ma nano sim dzięki czemu nie potrzebujemy już telefonu. Ma wszystko. Super ekran, tysiące aplikacji. Naprawdę da się sporo rzeczy zrobić na tym zegarku. Ma kamerę, dobry głośnik i mikrofon z redukcją szumów z otoczenia, co umożliwia komfortowe rozmawianie np. w samochodzie. A poza tym wszystkim wygląda naprawdę świetnie. Brałbym, gdyby nie bateria. Pytam, ile trzyma? – no cóż, jak się nie korzysta z internetu, bluetootha i innych, to nawet 2-3 dni. Inaczej 1 dzień i ładowanie na noc, ale czego można się spodziewać po czymś tak małym. Tak czy siak ciekawe. Zobaczymy co pokaże Apple.
Obok całej baterii Gearów, Samsung pokazywał także superinteligentne telewizory z wykrzywionymi ekranami. Oczywiście sterowane z telefonów, można było do nich mówić, machać, przeglądać na nich internet. To chyba nic nowego – oprócz kosmicznych kształtów. Ale jest Internet of things!
Jest jeszcze jedna rzecz Samsunga, która nie była jakoś szczególnie eksponowana. Tak skromnie stała w kącie. Bez zbytniego zwracania na siebie uwagi. Nieśmiała. Piękna, ale jakby speszona. Niesamowita… smart-lodówka. Błyszcząca, chromowana, z pięknym ekranem. Co robi? Można z niej np. tweetować… a kosztuje 5 tysięcy Euro. Czy tego właśnie oczekujemy od inteligentnej lodówki??? Czy o taki Internet of things nam chodzi??? No właśnie. Więc może więcej nie będę pisał o tym produkcie. Pominę też moją opinie o AGD Samsunga. Po prostu udam, że jej tam nie było.
Po drodze trafiam na Pronto Peel. Urządzenie, które zastępuje wszystkie możliwe piloty w domu. Agreguje je w jednym miejscu. Sterujemy nimi z telefonu. Niby nic nowego, ale ile radości. Całość jest przyjemnie estetyczna, działa bezbłędnie, płynnie. A co najważniejsze – jest bajecznie prosta w obsłudze. Urządzenie można integrować z inteligentnymi lampami Phillips czy z Google’owym termostatem Nest. Taki prosty connected device. Bez wi-fi. Jedynie Bluetoth i podczerwień. Bo po co komplikować. Chcę to.
Po drodze wpadam na ciekawe stoisko. Firma Streye. Specjalizacja – aplikacje na Google Glass. Mam oczy jak pięciozłotówki, kiedy patrzę na ich prezentacje. Pokazują jak można, dzięki ich aplikacji, robić streaming na żywo przy pomocy Google Glass. Czy oni jeszcze nie wiedzą, że Google – jak to sami delikatnie nazywają – „sunsetuje” (czyli ubija) projekt Google Glass? Nie mam serca im tego mówić, wiec idę dalej.
Wpadam na stoisko D-Link. To raczej nie stoisko a dobrze zamaskowana kryjówka. Gdyby nie wcześniejsza prezentacja jednego z ich szefów-inżynierów, nigdy bym tu nie trafił i nic nie zobaczył. To jest firma, która mnie najbardziej zaskoczyła. Do tej pory kojarzyli mi się z routerami i innym podobnym sprzętem, który jest do bólu praktyczny. Na ich stoisku czuje się jak w sklepie z zabawkami. Jak to D-link – wszystko brzydkie, że aż kłuje po oczach, ale jak funkcjonalne! Cała seria mydlink Home to inteligentny dom w najprostszej i najczystszej postaci. Zestaw inteligentnych wtyczek, czujników ruchu, kamer i głośników. Wszystko sterowane zdalnie za pomocą aplikacji.
Na miejscu zostałem poczęstowany filmem demo – gra aktorska i profesjonalizm na poziomie „Trudnych Spraw” albo nawet rekonstrukcji programu 997. Przeżyłem te 144 sekundy tortur. Jedno musze przyznać – produkt jest fenomenalny. Już jestem fanem.
Czuje się mocno zainspirowany a po powrocie do Warszawy robię zakupy. Już nigdy nie będę się zastanawiał, czy wyłączyłem żelazko lub czy przed wyjazdem na weekend (a zdarza mi się), nie zapomniałem wyłączyć routerów, telewizora i całej reszty sprzętu. Zdalny monitoring mieszkania to także super pomysł. Nie potrzebujemy do tego żadnego operatora, żadnych abonamentów. Wszystko jest banalnie proste w użyciu. Ale ja to chcę…
Czas leci szybko. Jest prawie 14 więc czas naładować telefon. Zostało mi 21%. Rano było oczywiście 100%. iPhone 5. To jest naprawdę trudna miłość. Na szczęście jak to wszyscy określają – pit stopy – czyli punkty ładowania są na MWC na każdym kroku. I tak są oblegane. W tym roku każdy ma obsługę. Żeby nie było pomyłek, problemów i żeby wszystko działało lepiej. W końcu edge of innovation… na każdym kroku.
Korzystam z chwili przerwy i wychodzę na zewnątrz. Jest gorąco. Na termometrze 26 stopni! Przy takiej pogodzie siedzenie w wielkiej klimatyzowanej hali to jakieś tortury. Czuje się trochę jak uczeń, który w piękny letni dzień w końcu wyrwał się z klasy na długiej przerwie. Siadam przed halą i oglądam transmisje z seminariów na wielkich ekranach ustawionych na ciężarówkach pod halą. Nie ja jedyny, widzę że, robią tak setki osób. Słońce robi swoje… Barcelona. Generalnie widać tendencje do wychodzenia. Cały networking, wszystkie spotkania odbywają się na zewnątrz. Wszystkie knajpki, punkty, lounge i inne takie – każda zielona przestrzeń na świeżym powietrzu jest na wagę złota.
Latam dalej po stoiskach. Moją uwagę przykuwa Polaroid. Widze z daleka i myślę sobie, co taka firma jeszcze robi na rynku. OK, rozumiem, że stare analogowe Polaroidy są nadal popularne – trudno o bardziej hipsterski aparat, chyba, że japońskie LOMO we wzorek Hello Kitty, jakim miałem się przyjemność bawić. Stoisko mnie mile zaskakuje.
Oczywiście mają kamerki cyfrowe. Małe, za 100 dolarów, na magnes, z szerokokątnym obiektywem (124 stopnie) i do bólu dizajnerskie. Takie małe kolorowe kwadraciki. Fajna zabawka. Maja tez bezprzewodowe drukarki. Wersja mini. Można drukować zdjęcia, magnesy, naklejki. Znowu kolorowe zabawki.
Nie podejrzewałem, że Polaroid tez wskoczy w trend Internet of things. I nie mówie tu o bezprzewodowej drukarce, która jest zalążkiem. Obok widzę inteligentne żarówki (!!!), których pracą można sterowac przy pomocy aplikacji – czyli powoli będziemy się żegnać z włącznikami światła na ścianie. Niedługo mogą się stać przeżytkiem jak gniazdko telefoniczne. Dalej inteligentna waga. Tak, miał to Fitbit, dlaczego nie Polaroid, przecież… no właśnie. Oni robili aparaty. I nadal robią. Ale wygląda na to, ze się chcą przebranżowić. No i się nie dziwię. W końcu Nokia zaczynała od opon i muszli klozetowych. A moja grupa mediowa – WPP – zaczynała jako… Każdy kto rozszyfrował tą nazwę był w szoku! Odpalajcie Google i do dzieła.
Teraz trochę sportu. Jest oczywiście Fitbit. Na stoisku raczej nie ma żadnych sensacji, oprócz ich nowych Charge HR i Surge. Ten pierwszy za nawet rozsądne pieniądze. Można go kupić ze zniżką – za 99,95 Euro. Obok Garmin – tu dzieje się już więcej. Widać, że firma – a przynajmniej ludzie na stoisku – mają więcej energii. Sprzęt też wydaje się bardziej profesjonalny. Podoba mi się. Przy okazji sprawdzam jak tam mój Fitbit. Na razie 25 tysięcy kroków. Będzie więcej!
Kilkadziesiąt metrów dalej, małe chińskie stoiska. Specjalność – smartbands i smartwatch. Prezentują się zaskakująco dobrze. Firma Digilink. Logo na pierwszy rzut oka przypomina D-link. Zbieżność na pewno przypadkowa. Opaski wyglądają jak Galaxy Gear Fit, lub jak te od Garmina. W różnych kolorach, wodoodporne. Cały wachlarz produktów. IP7, DW-018, DW-007+… Nazwy równie wymyślne jak design. To już nie są byle chińskie podróbki. To zaczynają być naprawdę porządne produkty. Nie jestem zaskoczony, po tym co widziałem już w zeszłym roku. Chińskie smartfony ,bez żadnych kompleksów, mogą spokojnie konkurować z pierwszą piątką.
Obok, dumnie prezentuje się AICare – inteligentna waga tej samej firmy. Łaczy się z telefonem za pomocą bluetooth, zbiera dane na temat naszej wagi, które następnie analizuje aplikacja. Całość ma nam oczywiście pomóc w utrzymaniu prawidłowej wagi ciała. Teraz już nie mam wątpliwości, że Chiny to potęga – nie tylko ilościowa – bo przecież wszystko produkuje się w Chinach – ale wkrótce i jakościowa. Wystarczy spojrzeć kilkadziesiąt lat wstecz. Kiedyś japońskie produkty uchodziły za kiepsko jakościowe. Elektronika z kraju kwitnącej wiśni była postrzegana jako złom. Coś jednak się zmieniło. I to czeka chińskie produkty.
Po drodze trafiam na coś jeszcze ciekawszego. Prosto z Tajwanu. AiQ – pokazuje swoje sensory zamontowane w ubraniu dla sportowców. Wygląda to jak zwykła aktywne koszulka sportowa. Róznica polega na tym, że jest wyposażona w serię czujników, które mierzą nam puls, pokazują, które partie mięśni pracują, sprawdzają ile się pocimy itp. Wszystko później trafia do smartfona lub komputera, jest mielone i wypluwa nam piękną analizę – co i jak robimy oraz co i jak powinniśmy robić. Wszystko po to abyśmy byli zgrabni, piękni i wysportowani. Czujniki, sensory – zbieranie i analiza danych w kategorii fitness będzie czymś naprawdę dużym. Wystarczy spojrzeć jaki mamy boom na bieganie i inne sporty. Przypomina mi to, że dawno nie biegałem. Postanawiam zacząć jutrzejszy dzień od przebieżki po mieście. Standardowa trasa: Barceoneta – La Rambla – Sagrada Familia – Glories – Barceloneta. Będzie poranne zwiedzanie z Fitbitem.
Była kuchnia, był salon, sypialnia, była siłownia, teraz czas na łazienkę. Nie, nie znalazłem inteligentnych ubikacji. Znalazłem natomiast coś co wzbudziło we mnie absolutnie mieszane uczucia. Stoisko Iconmobile. Moją uwagę zwraca lustro z atrapą umywalki. Pod nim szczoteczka do zębów Oral-B. podchodzę do lustra. Pierwszy odruch – oczywiście selfie w łazience!
Co widzę? wyświetlacz. Czego się nie robi dla zdrowia… a więc działa to tak. Mamy elektryczną szczoteczkę Oral-B (dziwi mnie, że nie ostatni hit – szczoteczkę soniczną), która łączy się przez bluetooth z lustrem będącym po części komputerem. Każdy domownik ma swoją szczoteczkę, a więc i swój profil i program mycia. Lustro pokazuje nam ile myjemy, zbiera dane, analizuje, mówi jakie ruchy wykonywać. Pokazuje nam nawet kiedy przyciskamy szczoteczkę za mocno!
Przy okazji, każdy profil wyświetla inne informacje. A więc „tata” podczas mycia zębów może w lustrze przeczytać newsy, dowiedzieć się jaka jest pogoda, czy jest ruch na ulicach itd. Jakby patrzenie w swoje odbicie w lustrze było już jakimś wyzwaniem. Inny pomysł – czy wie Pan ile powinno się trzymać piankę do golenia na twarzy przed goleniem, aby działała najlepiej? – pyta mnie Pan prezentujący urządzenie. Zbił mnie z tropu, nigdy o tym nie myślałem, po prostu nakładam piankę i się golę. – a no właśnie – 2 minuty! Producenci piszą to na opakowaniu, ale kto to czyta… co zrobić? Wystarczy zeskanować kod kreskowy opakowania z pianką i na ekranie pojawiają się informacje nt. golenia. Czym, jak, jakie ruchy wykonywać, jak długo. Z włosem? Czy pod włos?
Z zainteresowaniem przechodzę przez lekturę. Na koniec Pan mi pokazuje jak w ten sam sposób możemy np. zamówić pastę do zębów kiedy nam się kończy. Po prostu – skanujemy kod z tubki i gotowe.
Na dzisiaj starczy kongresu. Jest 17:00. Na liczniku ponad 30 tysięcy kroków. Wracam do miasta. Stało się już tradycją, że co roku pierwszy dzień spędzam na kolacji w Cerveceria Vendimia. Mały do bólu miejscowy bar, schowany na pograniczu Barri Gotic i La Ribera. Metalowe blaty, stali klienci, śmieci pod barem, zero angielskiego. Jestem z siebie dumny. Po raz pierwszy jestem w stanie zamówić jedzenie po hiszpańsku. Oto co z tego wyszło.
Podsumowanie pierwszego dnia. Przyszłość mnie trochę przeraża. Niby wszystko fajnie, nowocześnie, innowacyjnie, tylko po co? Czy ludzie naprawdę będą chcieli wyciągać dane z mycia zębów? Czy już nie zostanie nic czego nie będziemy chcieli usystematyzować? Uporządkować? Spisać? Przeanalizować? Czy to naprawdę takie ważne ile i jakie ruchy mamy wykonać aby lepiej myć zęby? Czy to naprawdę pomoże uniknąć niemiłych wizyt u dentysty? Nie sądzę. Zastanawiam się, czy warto tak wszystko spisywać, liczyć, przeliczać. Jedno wiem na pewno. Ja będę mył zęby moja analogową szczoteczką! Będę je mył tyle ile uważam. Wykonam takie ruchy, jakie mi akurat przyjdą do głowy. A co zrobię kiedy mi się skończy pasta do zębów? Zejdę do sklepu na dole – w mojej absolutnie abstrakcyjnej Barcelonecie – gdzie w supermarketach nawet na schabie są klipsy magnetyczne, żeby go nikt nie ukradł – i kupię tą cholerną pastę! Bo ja uważam, że życie analogowe jest zwyczajnie piękniejsze niż zbyt uporządkowane i zdigitalizowane.
Piotr Adamczyk, Mobile & Emerging Platforms Manager, MEC Interaction. W reklamie internetowej pracuje od 2006 roku. Pierwsze kroki stawiał w domu mediowym OMD, następnie pracował w sieci reklamowej ARBO i domu mediowym Infinity Media. Z MEC Interaction związany od 7 lat. Pracował dla takich Klientów jak Nestle Polska, Hortex, Orange, Mercedes, Nivea, Citi, Kompania Piwowarska, H&M. Od 4 lat kieruje komórką odpowiedzialną za wykorzystanie narzędzi mobile marketingu w komunikacji. Jako pierwsza osoba w Polsce zdobył tytuł Mobile Certified Marketer przyznawany przez Mobile Marketing Association. Prywatnie biegacz, miłośnik jedzenia i podróży.