Jestem dzieckiem ustrojowej transformacji. Urodziłam się w ciekawych czasach. I chociaż nie pamiętam stania w kolejkach, walki o meblościankę, czy radości z zakupu pierwszego samochodu, w naszym domu – szczególnie rodzicie – dość często wspominają stare czasy. Nie było im łatwo. Jako ludzie ambitni, nie godzili się na warunki, które wówczas narzucało im Państwo. Nie mniej, z biegiem lat, patrząc na to, co udało im się osiągnąć w ich biznesowym życiu, można śmiało powiedzieć, że osiągnęli sukces. I chociaż nie mają firmy z TOP10 największych firm w Polsce, żyli po swojemu. Mnie nauczyli pewnych zasadach, dlatego dzisiaj przedstawiam Wam 10 zachowań w biznesie, których nauczyli mnie moi rodzice.
Nikt nie zaprosił ich do prężnie działającej organizacji, nie mieli żadnych znajomości, a wszystko co osiągnęli, mogą zawdzięczać jedynie swojej ciężkiej pracy. Podziwiam ich. I jestem im niezwykle wdzięczna! Bo oprócz tego, że na co dzień są fantastycznymi rodzicami, dali mi więcej know – how niż niejedna biznesowa uczelnia. To dzięki nim jestem kim jestem. To oni od najmłodszych lat wpajali mi pewne zasady, które, w mojej opinii, ułatwiły mi start w zawodowym życiu.
W 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej. Zyskaliśmy m.in. możliwość pracy z Irlandii czy Wielkie Brytanii. Nie zastanawiałam się długo, zaraz po sesji wyjechałam do Dublina. Szukać przygody i pracy. Płatne zajęcie znalazłam po około miesiącu. Nie dlatego, że nie było wakatów w barach czy na zmywaku. Postanowiłam, że jeśli mam pracować, to przy biurku. Tak zostałam administratorem sprzedaży w salonie samochodowym. A po około 4 miesiącach przeszłam już do pracy w Accenture, gdzie spędziłam kolejne 2 lata. Przez ten cały czas rodzicie byli ze mną, wspierali mnie z Polski, i chociaż tęskniliśmy za sobą bardzo, nigdy nie usłyszałam od nich – pakuj się i wracaj, ile możesz tam siedzieć. Przeciwnie – rodzice trzymali za mnie kciuki, wiedzieli, że dam sobie radę, a zdobyte doświadczenie zaprocentuje w przyszłości. Nie zgadniecie co powiedziała mi Mama, kiedy po 2,5 roku otrzymałam propozycję pracy w… Helsinkach.
– Jedź! To Twoje życie a to Twoja szansa. Wykorzystaj to, że przez kilkanaście miesięcy możesz pomieszkać w Finlandii.
– Mamo, a szkoła? A praca magisterska?
– Na szkołę zawsze jeszcze będziesz miała czas.
I pojechałam! I to była ta decyzja, która na zawsze zmieniła moje życie. Przez prawie rok mieszkałam w Helsinkach, pracując w DHL-u. To były niesamowite czasy, które na nowo otworzyły mi głowę. Kiitos!
W biznesie jak w życiu, różne rzeczy mogą się zdarzyć, niestety nie tylko pozytywne. Szczególnie, kiedy jest się młodym przedsiębiorą. Nie tak dawno pisałam na blogu wpis przedstawiający 5 pułapek, które czyhają na młodego przedsiębiorcę, a który polecam każdemu, kto narzeka na swoją pracę na etacie ;) Moim zdaniem bardzo ważne jest to, jak na reagujemy na te nieprzychylne sytuacje. U mnie reakcja najczęściej jest jedna – nie ma tego złego… I chociaż początkowo mogę się złościć, denerwować, rozkminiać przyczyny, nie pozwalam sobie na załamanie i tkwienie w pustce. Gdy dzieje się źle, w mojej głowie od razu pojawia się to magiczne zdanie i świat nabiera innego koloru. Zawsze, w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji, staram się znaleźć ten jeden, pozytywny aspekt. Tak było w momencie, kiedy rozstawałam się ze swoim ostatnim, etatowym pracodawcą. Byłam zła. Nie tak wyobrażałam sobie rozwój swojej kariery. Nie mniej – od rodziców usłyszałam – „co się martwisz, świat nie kończy się na jednym pracodawcy. A poza tym – widocznie coś innego już na Ciebie czeka”. I rzeczywiście czekało. Rozstanie z etatem zapoczątkowało całkowicie nowy rozdział w moim życiu – własną firmę! Takich sytuacji jak ta powyżej było i pewnie jeszcze będzie mnóstwo. Z każdą sobie poradzę. Mam to wpisane w DNA.
Może niezupełnie – fun, bo czasami trzeba podjąć decyzję, która z zabawą nie ma nic wspólnego. Nie mniej rodzicie nauczyli mnie, że ryzyko jest wpisane w prowadzenie biznesu. Czasami po prostu nie da się przewidzieć efektów naszych postanowień. Czasami mamy do wyboru dwie ścieżki, a żadnej gwarancji, że którakolwiek z nich nas gdziekolwiek zaprowadzi. Trzeba próbować, sprawdzać, patrzeć szeroko. Najgorsze co można zrobić, to działać z pełną asekuracją i strachem przed niepowodzeniem. Oczywiście nie oznacza to, że mamy działać wbrew zdrowemu rozsądkowi. Chodzi o to, żeby nie bać się iść do przodu. Roosevelt powiedział kiedyś „It is hard to fail, but it is worse never to have tried to succeed”. I to się pięknie wpisuje w to, co przekazali mi również moi rodzice.
To się bardzo mocno wiąże z punktem drugim. Chodzi o to, aby nie przejmować się.. pierdołami. Mama powiedziała mi kiedyś, że gdyby za każdym razem przejmowała się rzeczami, na które a. tak naprawdę nie ma wpływu, b. które są nieistotne i mają marginalne znaczenie – już dawno by osiwiała. Staram się tak samo działać w swoim biznesie. Nie przywiązuje wagi do kwestii trywialnych. Jeśli mam się martwić, to tylko rzeczami, które mają naprawdę duże znaczenie i które mają bezpośredni wpływ na prowadzoną przeze mnie firmę. To im staram się poświęcać najwięcej czasu. Inne – mniejsze, zrzucam na dalszy plan.
Nawet najbardziej doskonały plan może ulec zmianie pod wpływem nadarzającej się okazji. Nie trzymam się sztywno planów, co nie oznacza, że w ogóle ich nie mam. Mam, owszem. Ale do każdej daty podchodzę z pewną dozą elastyczności. Działa to także w drugą stronę. Jeśli jakiś plan się wykrzaczy, albo z jakiegoś względu nie będzie mógł zostać zrealizowany, nie załamuję rąk i nie spędzam godzin w odosobnieniu myśląc jak pięknie mogłoby być, gdyby jednak ten plan można było wdrożyć życie. Nie udało się? So what! Wyciągam wnioski, analizuję i robię wszystko, żeby daną rzecz wdrożyć kolejnym razem. Plan nie został zrealizowany nie z mojej winy? Szukam rozwiązania. I podejmuje kroki naprawcze. Nie ma nic gorszego nic trzymaniu się kurczowo planu. To nie dla mnie.
Na sukces trzeba zapracować. Od lat miałam to wpajane i od lat patrzyłam na swoich ciężko pracujących rodziców, których nie raz nie było w domu od świtu od nocy. Chcesz coś osiągnąć w życiu? Zacznij działać! Najgorsze co można zrobić, to nie robić nic, albo narzekać, że inni mieli więcej szczęścia. Nope! Nikt nikomu nic nie dał. Moi rodzice, wszystko co mają, osiągnęli własną pracą. Podobnie u mnie – od kiedy sięgnę pamięcią, pracuję. A że szczęście lubi ludzi pracujących? Prawda stara jak świat.
Mam całkiem wysokie poczucie własnej wartości. Wierzę, że w danej chwili podejmuje najlepsze dla siebie decyzje. Wierzę też, że poradzę sobie w najtrudniejszych okolicznościach. Ale to nie wzięło się znikąd. Przez całe życie miałam wpajane, że jestem wartościowym, mądrym człowiekiem. W moim domu nikt nie karcił mnie za źle podjęte decyzje. I możecie mi wierzyć, albo i nie, ale nigdy nie usłyszałam od Mamy czy Taty: „ a nie mówiłam?!”. Rodzice, owszem, dzielili się swoim doświadczeniem, ale wybór jednego czy drugiego rozwiązania zawsze należał do mnie. I cokolwiek bym nie postanowiła, wiedziałam (i wiem nadal!), że w domu mam mocne plecy. Nikt mnie nigdy nie oceniał, nie śmiał się z moich – czasami absurdalnych pomysłów – dzięki czemu mogłam próbować i zdobywać doświadczenie. Nie boję się porażki i mocno stąpam po ziemi.
Nie wiesz jaką podjąć decyzję, jak się zachować czy co zrobić w danej sytuacji? Słuchaj swojej intuicji. Z perspektywy czasu okazało się, że nie jest to do końca taki zły doradca i że czasami warto mu zaufać. Ale słuchanie swojej intuicji musi być bardzo dobrze skorelowane z poczuciem własnej wartości i wiarą w swoje umiejętności. To się wynosi z domu.
Nie od razu Rzym zbudowano, tak samo biznes – wymaga cierpliwości. Ha! Rodzice nauczyli mnie, że nie wszystko można mieć od razu, a na pewne rzeczy trzeba zaczekać. Jeśli coś nie wyszło teraz, może wyjdzie za chwilę. Jeśli stało się coś złego, trzeba odczekać, bo za moment na pewno wyjdzie z tego coś dobrego. Nie działamy na hura, chociaż żyjemy w czasach, które tego od nas wymagają. Cierpliwość popłaca. Cierpliwości i konsekwencja.
Również w biznesie miękkie serce oznacza twardą pupę. To jest coś, czego niestety nigdy nie załapałam, chociaż rodzice wielokrotnie powtarzali mi, że prowadząc firmę, muszę zapomnieć o sentymentach. To jest chyba jedna z najtrudniejszych lekcji do zapamiętania. Całe szczęście mam jeszcze trochę czasu, aby i tą wiedzę sobie przyswoić.
Nie byłabym tu, gdyby nie moi rodzice. Nauczyli mnie zasad, dzięki którym – z mojej perspektywy – jest mi łatwiej w biznesie. A gdybym miała wskazać te najważniejsze? Umiejętność wykorzystywania szans, podejmowania ryzyka, odwagi, wiary w siebie. A do tego wrodzony brak strachu przed porażką. Ogromnie im za to dziękuję.