6:30 bieganie. Po co? Bo lubię. Bo pozwala się odstresować. Bo możesz zobaczyć piękne miasto bez tłumów. Bo to jedyny moment, kiedy czujesz, że jesteś królem świata. Możesz wszystko. I jest jeszcze mały trick. Dla uczestników MWC zorganizowany został Fitbit Challenge. Osoba, która w czasie kongresu (4 dni) zrobi największą liczbę kroków – wygrywa. Do zgarnięcia Fitbit z gadżetami. Jestem ambitny, podejmuje wyzwanie! Do 7:30 wyrabiam już 1,5 dziennego targetu 10 tys. kroków. Trzeba podkręcić do 30 tys.
Jak zwykle kolejny challange to dotarcie do kompleksu targowego Fira Gran Via. Duszne metro do Plaza Espana, potem pociąg podmiejski. Nie trzeba znać Barcelony, żeby trafić, wystarczy podążać za ludźmi w garniturach z czerwonymi identyfikatorami na szyi. Na Plaza Espana niespodzianka – pociągi strajkują, podwózki nie będzie. Taka sytuacja. Organizatorzy na prędce organizują transport awaryjny – wahadłowe busy z Fira Montjuic.
Przy wyjściu z metra tłum: protestujący wymieszani ze zdezorientowanymi kongresowiczami. Razem dziwnie przerażająca masa. Kolejka do autobusów na kilkaset osób, widać, że organizatorzy zebrali wszystko co się dało – od autobusów miejskich, przez autokary aż po busy szkolne. Podróż przez zakorkowaną Barcelonę trwa dodatkowe 45 minut.
Czas ten wykorzystuję na naukę hiszpańskiego z aplikacją Duolingo. Jest absolutnie rewelacyjna! Smartfon + słuchawki i lecimy. Można się uczyć samemu, pisowni, wymowy, gramatyki. Wszystko za darmo. Ludzie się dziwnie patrzą jak mówię do telefonu po hiszpańsku. Ale co tam! Po 3 tygodniach czuję, że umiem więcej niż po semestrze w szkole językowej. Zaczynałem od absolutnego zera, a już zaczynam rozumieć o czym mówią ludzie na ulicy. Pod warunkiem, że nie mówią po katalońsku. Po co zaczynać się uczyć hiszpańskiego w wieku 30 lat? A czemu nie!? Przemycę mój prywatny apel: ludzie, uczcie się języków, czytajcie książki – bez tego zamienimy się w glonojady!
Przy wejściu okazuje się, że moja skarpeta NFC nie działa. Moje NFC experience to NO experience. No ale cóż, mam iPhone’a. Postanowiłem raz jeszcze zasięgnąć porady specjalisty przy help desku. Pan powiedział, że muszę mieć włączony Bluetooth i WiFi… żeby zadziałało NFC… Nie możliwe – nie zadziałało. W drugim Pan powiedział, że to problem mojej wtyczki – że pewnie mam tam paprochy – i dlatego nie działa. Dmuchał, dłubał, nic nie wydłubał – dbam o czystość swojego iPhone’a. Niemożliwe – też nie zadziałało. Wiem, że już nikogo z „helpdesku” o nic nie zapytam. Pozostaje machanie identyfikatorem i dowodem osobistym. Legitymowanie przez ludzi w mundurach na każdym kroku. Jak w Soczi.
Duolingo w autobusie + poranny jogging z Endomondo i Fitbitem (Fitbit challenge!) zrobiły swoje. Mimo ładowania telefonu w czasie śniadania, na kongres dojeżdżam z poziomem baterii 20%. Kiedy włączam wifi i schodzą maile z firmy – same dobre newsy! Po powrocie będzie dużo roboty, ale szykuje się coś naprawdę grubego – Marcin, Kinga – będzie szampan :) Bateria jest już czerwona. 10%. Szukam obiektu pożądania każdego ajfonowca – kontaktu. Ratuje mnie stacja ładująca.
Zostawiam telefon i idę na część targową App Planet. Do paneli i seminariów mam jeszcze jakieś 2 godziny. W międzyczasie umówione spotkania. Podczas spaceru po stoiskach trafiam na absolutną petardę. Zatrzymuję się przy małym stoisku z dwiema uroczymi Chinkami. Musiałem mieć naprawdę niezłą minę. To co zobaczyłem zmieniło moje życie na zawsze. I zmieni życie nie jednej osoby. A mówi się, że Chińczycy nie robią nic sami, tylko kopiują. To podobno wymyślili sami – wierzę. Od razu przepraszam Panie na 5 minut i wracam biegiem (cenne kroki do Fitbita!) po moją komórkę, żeby przetestować. Bateria naładuje się później. Byłem tak podekscytowany, że wracając zgubiłem drogę.
Panie i Panowie. Przedstawiam Wam Looq. Teleskopowy wysięgnik do robienia słit-foci.
Zaleta urządzenia: telefon jest dalej, na zdjęciu widać więc zdecydowanie więcej niż tylko dziubek. Jak źle by to nie brzmiało – zdjęcia wychodzą naprawdę super! Zresztą – zobaczcie sami.
To moja słit focia z Panią.
A tak wygląda robienie foci z boku.
Dziwnie, ale założę się, że w Chinach to nikogo nie dziwi :)
Dostępna jest także mini wersja torebkowa dla Pań. Wersja full wypas (ponad metrowy teleskop) też się składa, jest mała, poręczna i nie wymaga instalowania żadnej aplikacji. Wystarczy kliknąć przycisk umieszczony w rączce i focia gotowa. Muszę to mieć!
Produkt na razie dostępny jest tylko w Chinach i USA (Amazon i SkyMall). Panie poszukują dystrybutora na Europę. Jeżeli jeszcze to czytasz, zamiast kontaktować się z nimi, znaczy, że właśnie straciłeś szansę na zostanie milionerem. Gdyby nie to, że praca w MEC mnie dość mocno angażuje, zamówiłbym kontener i handlował tym na Allegro. Dam kontakt, ale jak zarobisz pierwszy milion, poproszę o butelkę Dom Perignon, jakiś dobry rocznik – do dogadania.
Dalsza wycieczka po stoiskach, potwierdza to czego się spodziewałem. Co będzie NEXT? Wszystko co da się na siebie założyć, co policzy, zmierzy, zważy, przeanalizuje. WEARABLE DEVICES i powiązany z nimi trend – QUANTIFIED ME. Warto to zapamiętać, bo właśnie to jest temat numer jeden. O tym się będzie mówiło i to się będzie robiło. Ciekawie prezentuje się wspomniany wcześniej Fitbit.
Te urządzenia naprawdę robią wrażenie: opaski, inteligentna waga z wifi. Liczą, notują, analizują. Wszystko w jednym celu – kontrola przyswajanych i zużywanych kalorii. Nie wiem jak to robią, ale one naprawdę idealnie liczą kroki. Czy to działa? Jeżeli potraktujemy to poważnie – to tak. Najlepszy przykład – amerykański bloger Shally Palmer. Zobaczcie na TED jak opowiada o tym jak w 3 miesiące zrzucił prawie 25 kg używając Fitbita. Widziałem go w zeszłym roku na kongresie – stereotypowy Amerykanin – sympatyczny, energiczny i otyły. Szacun, bo zrzucił wagę sam – dzięki motywacji. Fitbit pomógł mu w liczeniu. A propo wearable devices, Shelly przetestował je wszystkie. Zrobił ciekawe porównanie – gdyby ktoś się zastanawiał co wybrać, niech kliknie tutaj.
Ja się chyba w to nie będę bawił. Minusem biegania jest to, że traci się cenne kalorie. Potem trzeba duuuużo jeść. Ja najwyraźniej nie nadążam z uzupełnianiem kalorii. Garnitur sprzed czterech lat już na mnie wisi, na pasku skończyły się dziurki. Problemy pierwszego świata… Po powrocie idę na golonkę.
Oprócz fitnessowych gadżetów, coś co naprawdę ma sens. Proste i szalenie użyteczne. Dla każdego rodzica. Lokalizatory GPS dla dzieci Kids Tracker firmy Umeox. Zakładamy swojej pociesze kolorowy zegarek i zawsze wiemy gdzie jest. Ciekawa nazwa „Guardian Angel”. Na podobnej zasadzie działają lokalizatory dla psów.
Dobre rozwiązanie dopóki wszyscy nie będziemy domyślnie czipowani po urodzeniu.
Na kilku stoiskach smart watche – i to coraz ciekawsze. Do gustu szczególnie przypada mi jeden KING KONG PRO. Tak jak wszystkie inne – robiony w Chinach, ale ten przynajmniej jest otwarcie chiński. Wygląda jak z Bonda. Można przez niego rozmawiać (to akurat dziwne), przeglądać Facebooka a nawet robić zdjęcia i nagrywać filmy. Jak James Bond!
Spotkanie na które czekałem – Michele d’Agostino z Inmobi. Ciekawe rozwiązania w temacie rich-media. Powiem tak: wydawcy – strzeżcie się, macie naprawdę sporą konkurencję w postaci ogromnego inventory. Agencje – te które „robią ;)” kreacje rich-media (robią w cudzysłowie i z oczkiem, bo każdy kto u nas robił kampanie rich-media z jedną z takich agencji, zrozumie)– strzeżcie się tym bardziej, bo oni zrobią kreacje lepiej niż wy i taniej. Uczyć się i inwestować w deweloperów. Do tego targetowanie behawioralne. W mobile. Brzmi dobrze! To nie było lokowanie produktu, a jedynie uznanie dla firmy. Naprawdę niezła robota.
Po drodze na panele, jeszcze szybki stop na stoisku Criteo. Firma ma fajne możliwości retargetingu w kampaniach mobilnych. Na stronach i w aplikacjach mobilnych. Co to jest retargeting? Załóżmy, że masz sklep internetowy. Ktoś wchodzi na Twoją stronę. Ogląda produkty i je kupuje, lub z jakiegoś powodu nie kupuje. Dzięki narzędziom retargetingu, można namierzyć takiego użytkownika w mobilnym Internecie i wyświetlać mu personalizowane banery – np. z przedmiotami, które oglądał i nie kupił, lub z przedmiotami podobnymi do tych, które kupił. W Internecie świetnie robi to Amazon. Super rozwiązanie dla e-commerce. Chyba raczej m-commerce. Mniejsza o nazwę – wypróbujemy.
Popołudnie spędzam na sesji panelowej Innovate to Accelerate, organizowanej przez Acision. Panele skupiają się na rozważaniach na temat pozycji operatorów i źródeł przychodów w czasach komunikatorów. Często padało słowo WhatsApp – te 16 miliardów nie mogło przejść niezauważone. Podstawowe pytanie – jak żyć. Jak zarabiać w czasie kiedy konsumenci chcą coraz więcej i maja coraz więcej – za darmo. Po co wysyłać SMS’y skoro mamy iMessage, WhatsApp, Facebooka czy chociażby Gadu Gadu, które podobno na telefonie przeżywa drugą młodość. Podczas prelekcji lokowanie produktu gospodarzy: kilka technologii umożliwiających operatorom wejście na rynek komunikatorów – np. Acision Fusion. Wartość dodana takich komunikatorów – np. możliwość share’owania rzeczy bez opuszczania aplikacji albo opcja „shake to send” – super! Tylko po co???
Pojawia się pytanie – czy to ma sens? Czy operatorzy zdołają narzucić konsumentom komunikatory? Myślę, że nie tędy droga – komunikatory są już pozamiatane. Ludzie sami wybrali przez co chcą czatować i rozmawiać. Trudno będzie ich przekonać do zmiany, chyba, że operatorzy zaproponują coś naprawdę dobrego. Operatorzy powinni się skupić na oferowaniu unikalnych usług – audiobooki, muzyka, gry, lokalizacja (np. chipy z GPS dla zwierząt), zdalny dostęp do kamer w domu, dla firm usługi IT, rozwiązania logistyczne itd. To jest przyszłość. Podobnie stwierdzili uczestnicy panelu „Embracing the mobile mind-shift in the age of digital disruption” (cóż za temat!). Wniosek: młode, cyfrowe pokolenie jest bezlitosne, operatorzy muszą zmienić swój sposób myślenia o biznesie. ich rola się zmienia, muszą sobie z tego zdać sprawę i wziąć się za przemodelowanie biznesu. Zapomnieć o tym co było kiedyś i skupić się na tym co będzie. Koniec leżenia i liczenia kasy płynącej od klientów. Teraz kasa idzie gdzie indziej. Tak naprawdę, trzeba się wsłuchać w głos klientów – zobaczyć czego oni chcą, czego używają. Nie ważne są poszczególne narzędzia – rozmowy głosowe czy LAN VOIP – ludziom jest to obojętne – oni chcą po prostu rozmawiać. Najlepiej za darmo lub pół-darmo. Ciężki temat. Coś się kończy, coś się zaczyna. Jeden z panelistów porównał sytuację do ginięcia dinozaurów. Sam bym lepiej tego nie wymyślił. Naturalna selekcja – to zawsze jest zdrowe. Słabi giną. Silni dostają po tyłku, ale dostosowują się do nowych warunków, stają się silniejsi. Operatorom szczerze życzę powodzenia – to jest wyzwanie! Different, new, shift – to słowa klucze.
Temat rzeka, czasu niestety zawsze za mało. Pora wracać do domu. Na wyjściu trafiam na panel, w którym uczestniczy Mark Zuckerberg. Tak, to ten. Jak zwykle – koszula i jeansy. Nieśmiertelna stylówa. To co mówił było naprawdę interesujące. Odnoszę wrażenie, że ten gość jest nie z tej planety. Ale on naprawdę wierzy w to co mówi. Opowiadał dlaczego Facebook kupił WhatsApp za 16 miliardów dolarów. Odpowiedź: Projekt Internet.org. Facebook w porozumieniu z operatorami chce zapewnić powszechny i tani dostęp do Internetu. Na całym świecie. Dla każdego. Według Marka, dzięki temu powstaną miliony nowych miejsc pracy, a cały rozwijający się świat stanie na nogi. Utopia? A może cyniczna gra krwiożerczych kapitalistów? Zobaczymy. Na początek WhatsApp odpali darmowe połączenia głosowe. Skype może mieć problemy.
Aha. No i jeszcze jedno. Wybiła 20:00 Samsung zaprezentował Galaxy S5. Nie jestem szczególnym fanem Samsungów, chociaż kiedyś w Galaxy Nexusie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Telefon optycznie nie różni się od poprzednika. Bebechy oczywiście mocniejsze, super kamera, wyświetlacz full HD AMOLED. Ma oczywiście czytnik linii papilarnych. Do tego monitor akcji serca. Ciekawe, że jest kurzo- i wodoodporny do 1 metra. Nie będę się rozpisywał na temat specyfikacji, świetnie zrobiło to już Mashable. Szału nie ma.
OK, to do domu. Niespodzianka – pociągi dalej strajkują a busy i taksówki tkwią w gigantycznym korku. Wszyscy są zdezorientowani i mimo wszystko wybierają zapchane autobusy. W głowie odtwarzam hasło z ulotek kongresu SMART TRANSPORT a na mojej twarzy pojawia się szyderczy uśmiech. Dziękuję, pójdę z buta. To tylko 3,5 km. Nie umknie mi żadna okazja aby przejść się gwarnymi ulicami Barcelony. No i te cenne kroki do Fitbita. Hotel. Szybka zmiana stylówy. Zamieniam garnitur na białe trampki i nieśmiertelne czerwone spodnie i ruszam w miasto. Czas na jedzenie. W końcu to Barca. Jak po sznurku trafiam do miejsca, które odkryłem przez przypadek w zeszłym roku. Cerveceria Vendimia na skraju dzielnicy gotyckiej. Schowana gdzieś z dala od szlaków turystycznych. Zero nadęcia, luz, blaszany bar, pod nim papierki, automaty do gry, sami lokalsi. #oessu! O tym miejscu mógłbym zrobić osobny wpis. Mam o nim tyle do powiedzenia, że mógłbym napisać książkę. Z pewnością być w Barcelonie i nie zjeść tutaj to jak pozwolić odejść miłości swojego życia. Nie pozostaje Ci nic innego jak palnąć sobie w łeb :D No więc nic nie piszę, wrzucam tylko zdjęcie.
Dzisiaj nie musze już nic robić. Kompletnie. Wracam więc do hotelu podliczyć kroki. Wyszło mi 38 941 kroków, 35,6 km. Ładnie. Do jutra!
Piotr Adamczyk, Mobile & Emerging Platforms Manager, MEC Interaction. W reklamie internetowej pracuje od 2006 roku. Pierwsze kroki stawiał w domu mediowym OMD, następnie pracował w sieci reklamowej ARBO i domu mediowym Infinity Media. Z MEC Interaction związany od 6 lat. Pracował dla takich Klientów jak Nestle Polska, Hortex, Orange, Mercedes, Nivea, Citi, Kompania Piwowarska, H&M. Od 3 lat kieruje komórką odpowiedzialną za wykorzystanie narzędzi mobile marketingu w komunikacji. Jako pierwsza osoba w Polsce zdobył tytuł Mobile Certified Marketer przyznawany przez Mobile Marketing Association. Prywatnie biegacz, miłośnik jedzenia i podróży.